Czy wiemy, co jemy?
- Utworzono: poniedziałek, 23, wrzesień 2013 11:56
Nie będzie żadnym odkryciem stwierdzenie, że nie wszystkie produkty, jakie nabywamy w różnego rodzaju sklepach, spełniają nasze oczekiwania. Nie we wszystkich przypadkach jakość tego, co kupiliśmy, zgadza się z obietnicami sprzedawcy czy producenta. Analizą pewnej części takich przypadków zajmuje się Inspekcja Handlowa, która właśnie podsumowała swoją działalność w roku ubiegłym, tj. 2012.
W tym czasie przeprowadzono 23 tysiące kontroli, zaś od konsumentów wpłynęło 18 tysięcy zawiadomień o złej jakość towarów. Badano m.in. jakość paliw, artykułów żywnościowych i włókienniczych, usług gastronomicznych, zabawek czy sprzętu elektrycznego.
Wiadomo, że jednym z bardziej kontrowersyjnych obszarów jest żywność. Warto zatem odnotować, że w roku ubiegłym zbadano jakość 4862 partii towarów żywnościowych, przy czym w 548 partiach (11,3 proc.) stwierdzono niewłaściwą jakość. Rok temu odsetek ten wyniósł 10,9 proc. Zbadano również 3001 partii towarów i surowców w gastronomii, z czego 2,7 proc. prezentowało złą jakość.
Zauważmy jednak, że np. w przypadku masła złą jakość prezentowało aż 37,8 proc. badanych partii, w mrożonkach i rybach (w tym konserwowanych) około jedna piąta. Z drugiej strony, autorzy raportu IH podkreślają, że "przedstawiony w tabeli odsetek zakwestionowanych towarów odnosi się do wyrobów poddanych badaniom, a nie do wszystkich znajdujących się w obrocie". To istotne: odsetek ten "reprezentatywny dla całej branży, gdyż do badań laboratoryjnych w pierwszej kolejności pobierane były próbki towarów, co do których istniało podejrzenie, iż nie spełniały wymagań jakościowych, rzadziej próbki pobierano z losowo wybieranych produktów".
Odchylenie parametrów jakościowych na ogół nie było duże, ale "były również i takie produkty, w których badane parametry w sposób znaczący (a nawet rażący) odbiegały od określonych w przepisach standardów lub deklarowanych przez producentów".
Spójrzmy pokrótce, co było nie tak z różnymi grupami produktów. W mleku i przetworach mlecznych wykrywano m.in. zawyżoną zawartość wody i suchej masy beztłuszczowej (w maśle), zawartość tłuszczu inną niż deklarowana, zbyt miękką konsystencję w serach, a także obecność niewykazanych w składzie konserwantów.
W mrożonkach kulinarnych, owocowych i warzywnych dostrzegano obniżoną zawartość nadzienia lub innych zadeklarowanych składników (np. wołowiny), obecność wieprzowiny tam, gdzie deklarowano jedynie wołowinę, obecność robaczywych śliwek, zaniżoną zawartość tłuszczu.
W rybach zawyżano glazurę (tj. warstwę lodu w rybach mrożonych), zaniżając tym samym masę netto po odcieku, zdarzała się też podejrzana barwa mięsa i "wyraźnie gorzki smak". Jaja niewłaściwie klasyfikowano wagowo, a w "sałatce azjatyckiej" zauważono brak białej kapusty, kukurydzy i pędów bambusa (mimo deklaracji na etykiecie).
W orzeszkach solonych zawyżano zawartość soli, a w przypadku niektórych chipsów na opakowaniach "uwidoczniono chipsy o złocistej jednolitej barwie", choć w praktyce wiele z nich miało ciemnobrunatne i czarne przebarwienia.
Wiadomo, że wiele kontrowersji budzi mięso. Otóż wykrywano m.in. zawyżoną zawartość tkanki łącznej, mięso innych gatunków niż deklarowane przez producenta, obecność związków nie wykazanych w składzie (np. fosforu, azotanów i azotynów). W pewnym rodzaju parówek obiecywano konsumentowi 18 proc. wołowiny, a nie było jej wcale, w kabanosach wieprzowych znaleziono drób. Klienci byli też narażeni na całkowicie wolne od baraniny "szaszłyki z baraniną".
Tyle, jeśli mowa o wadach organoleptycznych i fizykochemicznych. Sprawdzano jednak także prawidłowość oznakowania towarów. Pod tym względem zakwestionowano 38,3 proc. partii badanego miodu, 32,5 proc. "produktów rolnictwa ekologicznego", 38,4 proc. pieczywa, ciast i ciastek, jedną czwartą ryb i przetworów rybnych, 17,9 proc. "miksów" do smarowania i taki sam odsetek dżemów, konfitur czy marmolad.
Najczęściej podawano mylącą nazwę rodzaju produktu, pomijano informacje o składzie składnika złożonego, pomijano ilościową zawartość składników, fałszywie sugerowano szczególne właściwości produktu. Prócz tego stosowano "sugestywną szatę graficzną opakowań z wizerunkami składników i wyeksponowanymi napisami wskazującymi na rodzaj zużytych surowców, których w rzeczywistości nie było w produkcie, albo były w minimalnych ilościach".
Aktualność terminów przydatności do spożycia sprawdzono w w niemal 145 tys. partii produktów, przy czym blisko 9 proc. było przeterminowanych. Zakwestionowane partie często były jednak po prostu pojedynczymi sztukami.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów przypomina na swoich stronach o pewnych kwestiach związanych z mięsem, o których powinni pamiętać klienci. Otóż "prawo nie określa już minimalnych wymagań jakościowych dla przetworów mięsnych". To zaś oznacza, że konsument chcący porównać tę samą wędlinę pochodzącą od różnych producentów, powinien wiedzieć, że ich skład, mimo tej samej nazwy, może znacznie się różnić".
Warto też pamiętać, że osławione MOM (mięso oddzielone mechanicznie) to w istocie nie mięso, tylko "produkt uzyskany w wyniku mechanicznego usunięcia reszty tkanek przylegających do kości, po oddzieleniu od nich mięśni".
Adam Witczak
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 5738 gości