• WIG
  • WIG20
  • WIG30
  • mWIG40
  • WIG50
  • WIG250
WALUTY
WSKAŹNIKI MAKRO
SymbolWartość
Inflacja CPI16.6%
Bezrobocie5.0%
PKB1.4%
Stopa ref.5.75%
WIBOR3M5.86%
logo sponsora
GIEŁDY - ŚWIAT
INDEKSY - POLSKA
TOWARY

Reklama AEC

W czyim interesie?

Przy okazji każdego strajku czy masowego protestu, a także w trakcie niemal każdej "debaty społecznej" łatwo możemy dostrzec, że różne grupy społeczne myślą w kategoriach swoich partykularnych interesów. Samo w sobie nie jest to nawet specjalnie zaskakujące, ciekawszy jest jednak fakt, że na ogół partie, związki, stowarzyszenia czy po prostu jednostki pytane o zdanie - specjalnie się z tym faktem nie kryją. Ba, poczytują sobie wręcz za wielki honor fakt, że stoją na straży swoich interesów, albo tego, co za nie uważają (czasami mylnie, przynajmniej w ujęciu długofalowym).

Tak na przykład studenci gorąco opowiadają się za ulgowymi biletami - dla studentów. Rolnicy walczą o dotacje, subwencje, tanie kredyty i programy skupu interwencyjnego - dla rolników. Przedsiębiorcy domagają się swobody działalności gospodarczej i niskich podatków - dla przedsiębiorców (ba, są i tacy, którym marzy się "swobodna działalność" - obejmująca jednak tylko ich samych, bo jakąż mieliby korzyść z wolnej aktywności konkurentów?). Mało tego: posłów i senatorów nierzadko wysyła się do Warszawy właśnie po to, by wywalczyli coś dla województwa, powiatu czy nawet konkretnej miejscowości - i z tego wyborcy ich rozliczają.

Naturalną koleją rzeczy rodzi się pytanie o to, jak należy zatem postrzegać państwo, naród, dobro wspólne i nasz stosunek do tych (nieco abstrakcyjnych) bytów. Można bowiem niekiedy usłyszeć, że jedyną postawą godną uwagi i uznania w polityce czy ekonomii jest (tzn. powinna być) czysta, niewzruszona sprawiedliwość i słuszność, oderwana od wszelkiej stronniczości. Tym samym poseł miałby zabiegać o wprowadzanie takich ustaw, które albo spowodują "ogólny" wrost bogactwa, poziomu życia, moralności itd., albo przynajmniej nie będzie wątpliwości co do tego, że są zgodne z pewnym ustalonym systemem etycznym. Oczywiście to także rodzi wątpliwości. Cóż bowiem oznacza słowo "ogólny" w takim ujęciu? Średnią arytmetyczną rocznych podwyżek dochodów? Roczną liczbę sprzedanych samochodów czy roczną liczbę nowo wybudowanych kilometrów dróg? Z kolei dyskusja na temat sprawiedliwości nieuchronnie przerodzi się w starcie tych, którzy sądzą, że "sprawiedliwie - to znaczy po równo" i tych, którzy aprobują pogląd, że pewne grupy społeczne, sektory gospodarki czy części kraju z jakichś przyczyn zasługują na więcej.

Jak widać, problem jest dość złożony, mimo tego jednak dwa główne podejścia - myślenie w (jakkolwiek pojętych) kategoriach dobra wspólnego całej społeczności - i myślenie w kategoriach "interesów" Śląska, Mazowsza, górników, studentów czy emerytów - można oddzielić od siebie dość wyraźnie. W pierwszym podejściu nie jest istotne, czy poseł startujący do wyborów w Katowicach ma coś wspólnego ze Śląskiem - ma bowiem realizować nie "interesy Ślązaków", ale interesy narodu według koncepcji np. prawicowych lub lewicowych (zależnie od tego, jaką partię reprezentuje). W drugim ujęciu nie jest nawet tak istotne, czy jest z lewicy, czy z prawicy - dużo ważniejsze, by "znał region", "był stąd", "rozumiał potrzeby mieszkańców". Pierwsze podejście bliższe jest Konstytucji 3 Maja, drugie - sarmackiej tradycji, w której sejmik zaprzysięgał posła, by ten podczas obrad sejmowych realizował określone postulaty grupy wyborców.

Ciekawe są tu nie tylko aspekty polityczne, ustrojowe, ekonomiczne - ale także nasza psychologia. Często jest przecież tak, że posiadamy jakiś pogląd "ogólny", pogląd, który chcielibyśmy zrealizować "gdzieś, kiedyś, gdy przyjdzie pora" - na bieżąco jednak korzystamy z profitów gwarantowanych nam przez to właśnie, że podlegamy zasadom innym niż te, które (teoretycznie) wyznajemy. W ten sposób dochodzi do paradoksalnych sytuacji. Oto ultra-wolnorynkowy propagator całkowitej prywatyzacji szkolnictwa (i w ogóle wszystkiego), jednocześnie studiujący na państwowej uczelni i po kryjomu cieszący się, jeśli akurat powiększono mu ulgę na bilety PKP. Oto weekendowy bojownik antyglobalizmu i buntu przeciw kapitalizmowi, pięć dni w tygodniu pracujący w wielkiej korporacji (i podbijający jej wyniki, bo przecież od nich zależy jego premia). Oto teoretyk anty-autorytaryzmu i wymiany państwa na sieć dobrowolnych komun - na razie jednak zatrudniony na państwowej uczelni jako wykładowca socjologii czy filozofii. Oto nominalny rzecznik deregulacji zawodów, dziwnym zbiegiem okoliczności przeświadczony jednak, że akurat jego fach wymaga maksymalnej kontroli i szczelności (w każdym razie nabiera takiego przeświadczenia, gdy już sam uzyska odpowiednią licencję).

Takie przykłady można mnożyć. Pokazują one zarówno uwikłanie w pewne układy i konwencje społeczne, jak i rodzaj konformizmu. Modele podane przeze mnie to i tak jednostki w ten czy inny sposób szczególne, bo przecież dużo więcej jest chyba ludzi, którzy w ogóle nie widzą potrzeby konstruowania sobie poglądów ogólnych. Jako bezrobotni narzekają na niskie zasiłki i brak opieki społecznej, chwilę później - jako pracownicy - na wyzysk ze strony pracodawców i "umowy śmieciowe", a jeśli przypadkiem założą własną firmę lub awansują w korporacji, wówczas zaczynają pomstować na "niedouczonych studentów", "roszczeniowe postawy pracowników" itd. Niezwykle często ludziom to podejście wydaje się zupełnie naturalne: "oczywiście to nieuczciwe, że rząd znowu ugiął się przed żądaniami tych bezczelnych górników, ale pogadamy o tym później, na razie podpisz tę petycję, to może uda nam się wywalczyć w ministerstwie dodatek mieszkaniowy i dopłatę do naszego innowacyjnego projektu, w końcu nam akurat wsparcie się należy".

Swoją drogą, nie jest wcale tak jednoznaczne, jak należy oceniać dwa opisane na początku podejścia - podejście "ogólno-narodowe", "sprawiedliwościowe" - i podejście partykularne. Z jednej strony wydaje się, że czymś wzniosłym byłoby oderwanie się od przyziemnych czynników, konstytuujących naszą pozycję społeczną, że wypadałoby wystąpić nawet przeciw interesom własnej grupy w imię rozsądku, dobra wspólnego itd. Z drugiej strony, mógłbym spróbować bawić się w adwokata diabła, zauważając na przykład, że partie o charakterze ideologicznym (liberalizm, komunizm, socjalizm, faszyzm etc.) to wynalazek czasów stosunkowo niedawnych. W jakiś sposób odwołują się one do człowieka abstrakcyjnego, "człowieka po prostu", który miałby podporządkować się pewnemu "-izmowi", jednolitemu dla wszystkich. Tymczasem w społecznościach tradycyjnych (przynajmniej europejskich) naturalną w dawniejszych czasach była właśnie reprezentacja według stanów społecznych, cechów, gildii, grup etnicznych i religijnych etc. Według tego wszystkiego, do czego ludzie autentycznie się poczuwali. No, ale wówczas - przynajmniej w teorii - wszystko to miało być ułożone w pewną piramidę, na czele której stał dobry król jako bezstronny arbiter. A dziś? Czy da się przyjąć takie podejście bez traktowania państwa jako tortu, z którego każdy chce wyszarpać sobie kawałek kosztem innych, uprzednio klasyfikując ich interesy jako "mniej istotne"? Wydaje się więc, że w tej epoce wypada jednak wznosić się ponad te partykularyzmy.

 

J. Sobal

(na ilustracji: Wiktor Wasniecow, "Wiec w Pskowie")

Kontakt z redakcją

 

 

 

Nasze Portale

         
 

 

   Multum Ofert znanywet.pl
  • Wzrosty
  • Debiuty
  • Spadki
  • Obroty
Walor Cena Zmiana



 

 

 

 

 

 

 

Walor Cena Zmiana



Walor Cena Zmiana Obroty (*)
(*) wartości w tys. zł.


Popularne artykuły

Nasza witryna używa plików cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Zobacz naszą politykę prywatności

Zobacz dyrektywę parlamentu europejskiego

Zezwoliłeś na zapisywanie plików cookies na tym komputerze