Co nam dają stosy pieniędzy?
- Utworzono: wtorek, 02, kwiecień 2013 10:19
Nie jest w zasadzie żadną tajemnicą to, że druk pieniędzy to jedno z podstawowych narzędzi, jakie banki centralne stosują w celu realizacji tzw. polityki monetarnej. Drugim istotnym sposobem działania są manipulacje stopą procentową - a więc jej obniżanie lub podwyższanie (co zresztą prowadzi do zabawnej sytuacji, w której trudno określić, jaka jest autentyczna, rynkowa stopa procentowa - czyli cena, po której kredytodawcy gotowi są zrzec się konsumpcji i korzyści "teraz" w zamian za obietnicę większych korzyści w przyszłości).
Ten "druk" pieniędzy nie musi oczywiście przybierać formy faktycznego druku kolejnych tysięcy i milionów papierowych banknotów przy pomocy maszyn drukarskich. W dzisiejszych czasach wystarczy wirtualna kreacja pieniądza, a więc de facto powiedzenie, że pieniądz istnieje, powstał. Rzecz jasna to także jest do pewnego stopnia maskowane określeniami takimi jak "luzowanie ilościowe" ("quantitative easing") czy "program skupu aktywów". Nie ulega jednak wątpliwości, że banki centralne, w czym przoduje amerykańska Rezerwa Federalna - swobodnie kreują duże ilości pieniądza, co w uproszczeniu ma służyć m.in. "pobudzeniu gospodarki". Innymi słowy, pieniądz miałby działać jak smar - ludzie dostają nowe pieniądze, zaczynają nimi płacić, rośnie popyt, biznes się kręci. Co więcej, dodruk może być też (przyznajmy, dość szczególnym i mało subtelnym) sposobem na ewentualność runu bankowego. Z całą powagą przekonywał nas o tym w jednym z wywiadów prof. Witold Orłowski, wyjaśniając, że Polsce nie grozi scenariusz cypryjski, bo w razie czego "Narodowy Bank Polski wydrukowałby pieniądze i na pewno bankom by ich nie zabrakło". Tyleż śmieszne, co i niepokojące jest to, że zdanie powyższe być może oddaje rzeczywistość, abstrahując od tego, jak moglibyśmy rzecz oceniać.
Czy druk pieniądza prowadzi do inflacji? Cóż, do pewnego stopnia jest to spór o definicję. Według niektórych ekonomistów (w szczególności austriackich) inflacja to po prostu każde zwiększenie ilości pieniądza, a na pewno - w systemie pieniądza towarowego - każde zwiększenie ilości tytułów własności do jednostek pieniądza (np. złota) ponad faktyczną liczbę tychże jednostek. Ale przyjmijmy, że inflacja to wzrost "ogólnego poziomu cen" (abstrahując od niejednoznaczności tego pojęcia). Wówczas wydawałoby się, że im więcej pieniądza, tym mniejsza jego wartość (jak z każdym towarem), a więc ceny towarów rosną.
Intuicja ta jest słuszna, ale po drodze zdarzają się pewne komplikacje. Oto bowiem - mówią niektórzy - banki centralne drukują i drukują, a jednak inflacja w krajach Zachodu, krajach rozwiniętych (USA, UE, Japonia etc.) jest na ogół niska. W Japonii to wręcz deflacja, w USA czy krajach europejskich to poziomy rzędu np. kilku procent w skali roku. Gdzie zatem, przy miliardach wykreowanych dolarów, euro, funtów i jenów, nieuchronna inflacja, gdzie sytuacja rodem z wczesnej Republiki Weimarskiej czy Zimbabwe pod rządami doktora Mugabe?
Polski publicysta Tomasz Gabiś, referując tezy ekonomisty Lionela Robbinsa na temat sytuacji poprzedzającej Wielki Kryzys w USA, pisze o tym okresie: "rosła podaż pieniądza – rozumianego w możliwie szerokim tego słowa znaczeniu – nie pieniądza w normalnym obiegu, ale jego substytutów, będących instrumentami ekspansji kredytowej". Nie było więc ordynarnego wpuszczania stosów banknotów do codziennego obiegu, jak w Zimbabawe czy Weimarze. Zamiast tego stosowano metody takie jak "utrzymywanie niskich stóp dyskontowych, zakup obligacji rządowych na otwartym rynku przez bank centralny, obniżanie obowiązkowych rezerw bankowych". Jak czytamy dalej: "sytuację zaciemnia fakt, że ceny towarów generalnie nie poszły w górę (choć inflacja ujawniła się na rynku akcji), jak dzieje się wówczas, kiedy rząd po prostu drukuje pieniądze, wpuszczając je do powszechnego obiegu. Ale „tani kredyt” wlał się do branż produkujących dobra kapitałowe (inwestycyjne)". Oczywiście skutki były wiadome: kolejna faza cyklu koniunkturalnego. Przedsiębiorcy zaangażowali środki w przedsięwzięcia co do których sądzili, że będą opłacalne, że jest na nie zapotrzebowanie (skoro pojawiło się dużo "taniego kredytu"), ale wkrótce okazało się, że to zamki z piasku - rynek nie oczekiwał tych inwestycji i ostatecznie musiały być one zlikwidowane (faza depresji, którą obrazowo można porównać do torsji).
Kel Kelly pisze mniej więcej to samo, ale o sytuacji współczesnej: "Nowo wydrukowane pieniądze mogą wpłynąć na ceny aktywów bardziej niż na ceny dóbr konsumpcyjnych. Większość ludzi uważa, że Rezerwa Federalna wykonała dobrą robotę w zapobieganiu inflacji na przestrzeni ostatnich ponad 20 lat. W rzeczywistości wytworzyła ona ogromne ilości pieniądza, które jednak zamiast do rzeczywistej gospodarki — co oznaczałoby drastyczną inflację cenową — trafiały w znacznie większej części na rynki finansowe".
Mark Thornton zwraca z kolei uwagę na fakt, że w dobie pustego pieniądza, intensywnie "kreowanego" przez bank centralny, widać niestabilność cen ropy czy złota: "Polityka zerowych stóp procentowych Fedu spowodowała, że koszt alternatywny złota jest wyjątkowo niski. Masowe pompowanie pieniądza w gospodarkę spowodowało ogromnie wysokie ceny złota. Nic dziwnego". W latach 20-tych natomiast Hayek czy Mises "widzieli, że ceny towarów były stabilne w latach 20. XX wieku, ale reszta cen w strukturze produkcji wskazywała problemy związane z polityką monetarną Rezerwy Federalnej".
Okazuje się więc, że inflacja jest - ale w pewnym sensie ukryta. Thornton twierdzi, że obecne rekordowe poziomy na amerykańskiej giełdzie, a także ceny nieruchomości - to skutek ekspansywnej polityki Fed. A gdyby nie była ona prowadzona? Według Thorntona: "Ceny domów byłyby niższe, ceny towarów byłyby niższe (...) Ludzie, którzy oszczędzają, dostaliby przyzwoity zwrot ze swoich oszczędności. Oczywiście, rynek papierów wartościowych również notowałby znacząco niższe ceny. (...) Sektor finansowy, wraz z funduszami hedgingowymi i bankami inwestycyjnymi, znacznie by się skurczył". O tym, co by było, nie będziemy jednak pisać więcej, bo jest to szeroki temat. W sam raz do rozważań podczas długich, zimowych wieczorów, które - jak wskazuje szybkie badanie sytuacji za oknem - wciąż jeszcze mamy...
Adam Witczak
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 5813 gości