Luźny felieton o złotych marzeniach
- Utworzono: poniedziałek, 22, kwiecień 2013 06:44
W ostatnich tygodniach obserwować można było na wykresach, w które każdego dnia bacznie wpatrują się analitycy i inwestorzy z całego świata, przynajmniej dwa bardzo niepokojące zjawiska. Pierwszym był krach na elektronicznej walucie bitcoin, drugim - krach na złocie. Oba zjawiska wzbudziły lawinę komentarzy, przy czym załamanie notowań bitcoina zostało potraktowane raczej jako ciekawostka, albowiem - mimo wszystko - stosunkowo niewiele osób zaangażowało się w tę walutę i pozostała ona raczej hobby wąskiej grupy pasjonatów informatyki, alternatywnych form inwestowania czy niektórych koncepcji ekonomiczno-politycznych z obszaru libertarianizmu.
Po kilku dniach sprawa bitcoina nieco przycichła, ale za to głośno zrobiło się o złocie. W styczniu za uncję płaciło się nawet powyżej 1690 dolarów, w początku kwietnia bywało to ok. 1580 dolarów, ale tego typu obniżka na przestrzeni tych kilku miesięcy to jeszcze rzecz do przełknięcia i opanowania. Aż nagle przyszła wielka przecena - w połowie kwietnia, tydzień temu, ceny spadły nawet do 1390 dolarów i niżej. Co prawda od tego czasu nastąpiła już wstępna korekta, ma ona jednak niewielki zasięg i większość analityków jest zgodna co do tego, że zarysowała się nowa tendencja, a długoletni systematyczny wzrost kursu to już przeszłość.
Tak wynika z analizy technicznej oraz z tego, co aktualnie wiadomo na temat fundamentów. Ale kilkanaście dni temu z tego, co było "wiadomo", wynikało raczej, że złoto jest bezpieczne, a ewentualne spadki to naturalne, spokojne zmiany cen w przewidywalnych obszarach. Z drugiej strony, jest coś dziecinnego w podśmiewaniu się z "analityków, co to niczego nie przewidzieli" - tak, jakby ktokolwiek mógł przewidzieć tak nagłe, zdecydowane i gwałtowne ruchy.
Do rzeczy jednak. Otóż podawano przynajmniej kilka wyjaśnień "złotej klęski". Jedna z wersji mówiła o tym, że winę ponosi Bank Cypru mający zamiar rozpocząć wyprzedaż swoich rezerw złota, a przynajmniej ich części (całość to podobno 18 ton). Mieliby więc inwestorzy zaniepokoić się taką sugestią i tym samym podjąć próby wyprzedzenia Cypryjczyków. Ma to pewien sens, choć przecież - co przytomnie podnoszono w internecie - cypryjskie zasoby to "małe piwo" i trudno spodziewać się, by pogłoska (czy nawet oficjalna informacja) na temat złota, pochodząca z tej wyspy, wywołała aż taki ruch.
Inny sugerowany powód to działania Goldman Sachsa, a mianowicie obniżka prognoz cen złota. Wiadomo, że prognozy, zwłaszcza te, które są sugerowane przez analityków dużych instytucji, działają do pewnego stopnia jak samospełniająca się przepowiednia. "Skoro Goldman Sachs przewiduje 1270 dolarów w roku 2014, to lepiej sprzedajmy już teraz - po 1550 dolarów, po 1450 etc.". Swoje prognozy co do rozwoju sytuacji na złocie obniżyły także Deutsche Bank AG i Societe Generale, co również mogło zasiać sceptycyzm.
Mądry analityk po szkodzie - moglibyśmy rzec ironicznie. Istotnie, czytamy teraz m.in., że sygnałem alarmowym był m.in. fakt, że notowano w ostatnich tygodniach rekordowo małą (od roku 2009) liczbę otwartych długich pozycji na złocie (na kontraktach terminowych). Warto też pamiętać, że rynek to w pewnym sensie pole bitwy, przynajmniej tam, gdzie w grę wchodzi spekulacja. Nic więc dziwnego, iż pojawiły się głosy, że sytuacja, do jakiej doszło na złocie, może być efektem działań tych instytucji finansowych, które chciałyby ukrócić zainteresowanie alternatywnymi inwestycjami na rzecz np. lokat bankowych tudzież inwestycji w akcje i obligacje.
Któż może wiedzieć, ile czynników złożyło się na ostatnie wydarzenia, któż może mieć wgląd w mniej lub bardziej zakulisowe działania największych rozgrywających? Zresztą, we wszystkim można znaleźć także i dobre strony. Oto np. "fani złota" czy też po prostu ci, którzy oferują możliwość jego zakupu, uspokajają aktualnych i potencjalnych klientów. Można wszak powiedzieć, że niskie ceny złota to dobra okazja do zakupów - no, a intensywne zakupy znów podbiją ceny kruszcu, nawet jeśli nie dojdziemy ponownie do najwyższych szczytów.
Cała sprawa ma także pewien wymiar "ideologiczny" czy też "polityczny". Chodzi mianowicie o to, że złoto - ale do pewnego stopnia także inne kruszce, czy w ogólności namacalne, "realne" dobra - uchodzą często za prawdziwie rynkową, bezpieczną, poważną alternatywę dla "wirtualnych zer", uporczywie generowanych przez amerykańską Rezerwę Federalną, Europejski Bank Centralny, Bank Japonii, Bank Anglii czy większość innych banków centralnych. Dla wielu inwestorów złoto to oczywiście tylko jedno z wielu aktywów, kwestia zysku lub straty, nic romantycznego - ale w pewnych kręgach jest to oczywiście dumnie dzierżony sztandar. Do pewnego stopnia powołują się zresztą na to także firmy oferujące możliwość współuczestniczenia w "złotym interesie", zwłaszcza te, które proponują zakup fizycznego złota.
W tym kontekście można zadać sobie pytanie, czy przecena złota podważa jego wartość jako "prawdziwie rynkowego" środka wymiany. Cóż, jeśli ktoś był przeświadczony, że złoto posiada jakieś cudowne, magiczne własności, które na wieki wieków będą powodowały systematyczny wzrost jego ceny, a w międzyczasie fiducjarny pieniądz państwowych banków będzie pogrążał się w czeluściach inflacji i kryzysu - to pewnie się zawiódł. Problem w tym, że istotą koncepcji, która mówi, by to rynek decydował o tym, co będzie pieniądzem - a także, by nie były dopuszczalne rezerwy cząstkowe i "kreacja pieniądza" - nie jest wcale przekonanie, że złoto, diamenty czy srebro wiecznie będą drożeć w stosunku np. do dolara. Argumentacja jest zupełnie innej natury - ekonomicznej, prawnej, etycznej nawet. Natomiast nikt rozsądny nie przeczy, że złoto to po prostu towar. Może drożeć albo tanieć w stosunku do dolarów, jabłek, rubinów, rumu, papieru czy czegokolwiek, co weźmiemy pod uwagę. A czy jest - jak wciąż sugerują jego sprzedawcy - inwestycją długoterminową?
Historia pokazuje, że w ciężkich czasach złoto zawsze można było łatwiej niż papierowe pieniądze wymienić na przysłowiowe konserwy czy węgiel. Co więcej, w życiu pewną rolę odgrywa psychologia. Jeśli dziś kupimy złoto na przykład za 10 tys. dolarów, a za 25 lat, w jakichś hipotetycznych, kryzysowych czasach odsprzedamy choćby i za połowę tej ceny (albo za skrzynkę konserw) - to ktoś mógłby rzec, że na całym biznesie straciliśmy, zaś "lepiej było zainwestować w..., o proszę, to był ciekawy instrument...". Ale kto wie, co zrobilibyśmy z naszymi 10 tysiącami przez ten czas? Ta połowa ceny i tak będzie jak kropla dla umierającego z pragnienia. To trochę tak, jak z paleniem papierosów. Moralista poucza, marszcząc brwi: "Codziennie wypalasz tyle a tyle papierosów, gdyby podliczyć, ile wydałeś na ten cel przez ostatnich 10 lat, to wyszłoby, że za te pieniądze kupiłbyś luksusowy samochód...". Na co palacz, wypuszczając kłębek dymu, mówi: "Ach tak, a ty palisz?". "No, nie, ja nie palę i..." - zaczyna tamten, ale dzielny palacz przerywa mu: "A gdzie twój luksusowy samochód?". No właśnie: tu jest moje złoto, a gdzie twoje miliony na akcjach, spekulacji etc.?
W ostateczności jest zresztą tak, że podświadomie wierzymy w to, iż euro czy dolary istnieć będą "zawsze" i zawsze będą mieć wartość, ktoś się o to zatroszczy, ktoś (rząd, bank) w porę je nam wymieni na coś sensownego etc. Obyśmy nie znaleźli się w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się bohater "Księżniczki Marsa" E. R. Burroughsa, kapitan Jack Carter z Wirginii: "Gdy Wojna Domowa dobiegła końca stwierdziłem, że posiadam kilkaset tysięcy bezwartościowych dolarów (konfederackich), stopień kapitana kawalerii w armii, która już nie istnieje i jestem sługą kraju, który znikł wraz z nadziejami Południa". I cóż począł ów Carter? "(...) postanowiłem udać się na południowy zachód i spróbować odzyskać utraconą fortunę, poszukując złota". Inna sprawa, że znalazł zupełnie inne rzeczy, ale to już temat na osobną, fantastyczną historię.
Adam Witczak
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 5782 gości