USA na krawędzi finansowego kataklizmu?
- Utworzono: poniedziałek, 30, wrzesień 2013 13:42
Wokół kwestii amerykańskich finansów publicznych zagęszcza się atmosfera - lub też, by użyć innej metafory, dramatycznie rośnie napięcie. Po jednej stronie mamy prezydenta Baracka Obamę i Partię Demokratyczną, po drugiej Partię Republikańską.
Stanom Zjednoczonym grozi blokada wydatków rządowych. Kością niezgody jest to, co media (w ślad za politykami Republikanów) potocznie określają jako Obamacare - a co dokładnie nazywa się "Patient Protection and Affordable Care Act". Dokument ten często jest przedstawiany też po prostu jako ACA.
Według liberałów (co w terminologii amerykańskiej de facto oznacza socjaldemokratów) jest to ustawa, która zapewni milionom Amerykanów, w szczególności tych ubogich, dostęp do systemu ubezpieczeń zdrowotnych. Oczywiście ma być to dostęp obowiązkowy - zakłada się, że pracodawcy będą ubezpieczać pracowników, a Amerykanie pracujący na własny rachunek będą musieli wykupić ubezpieczenie na jednej ze specjalnych giełd. Te zaś powinny rozpocząć działalność jutro.
Dla Republikanów Obamacare (projekt określa się takim mianem, bo forsuje go nie kto inny, jak Barack Obama) to przedsięwzięcie o charakterze socjalistycznym i nieledwie totalitarnym, przejaw fiskalizmu tudzież ingerencji państwa w rynek i życie prywatne obywateli.
Akt ACA został uchwalony już w roku 2010, ale wejście w życie jego poszczególnych przepisów rozłożono na lata 2010-2020. W przyszłym roku ma wejść regulacja, na mocy której osoby, które nie wykupiły jakiejś formy ubezpieczenia, będą karane finansowo. Republikanie, zwłaszcza ci najbardziej konserwatywni, starają się systematycznie torpedować implementację postanowień ustawy.
Obie strony są nieugięte: Obama nie chce zrezygnować z programu, konserwatyści próbują go do tego zmusić. Na razie Izba Reprezentantów (czyli niższa izba Kongresu) przyjęła nadzwyczajną ustawę o wydatkach państwa, w której zaznaczono, że wejście w życie Obamacare ma zostać odroczone o rok. W Izbie przewagę mają Republikanie. W Senacie - Demokraci. Ci anulowali ustalenia Republikanów.
Jeśli nie dojdzie do porozumienia między izbami, to - przynajmniej teoretycznie - już jutro, 1 października, może dojść do częściowej blokady wydatków budżetowych. Oznaczałoby to sparaliżowanie działalności części instytucji federalnych oraz urlopy (przymusowe) dla urzędników. Wywołałoby to naturalnie wstrząs na rynkach finansowych (choć oczywiście Republikanie uważają, że polityka Obamy, tj. fiskalizm i zadłużanie kraju, wywoła jeszcze większy wstrząs w dłuższym terminie).
Tzw. shutdown (w razie braku porozumienia w kwestii budżetu) nie spowodowałby wstrzymania wypłat z Social Security i Medicare ani nie naruszyłby np. działania państwowej poczty - ale za to zamknięte dla zwiedzających zostałyby parki narodowe i muzea. Sądy federalne działałyby w normalnym trybie prawdopodobnie tylko ok. 10 dni, być może dwa tygodnie - później na urlopy wysłani zostaliby pracownicy, których praca nie jest niezbędna. Do Narodowych Instytutów Zdrowia nie przyjmowano by nowych pacjentów na badania kliniczne (choć aktualni dalej byliby obejmowani opieką). Co do podatków, to wydziały IRS (Internal Revenue Service, agencji pobierającej m.in. podatek dochodowy) zajmujące się kontaktem z podatnikami i udzielaniem informacji - byłyby nieczynne. Na urlopy trafiłaby także połowa cywilnych pracowników Departamentu Obrony.
Istotne jest też to, czy zostanie podniesiony limit zadłużenia. Radykalnie konserwatywni Republikanie gotowi są zgodzić się na to tylko za cenę powstrzymania Obamacare. Obecny limit (16,7 bln USD) zostanie zrealizowany już za kilkanaście dni. Wówczas USA stałyby się de facto niewypłacalne. Z punktu widzenia konserwatystów to, do czego dąży Obama, to i tak tylko drukowanie pustych dolarów. Z jego punktu widzenia zachowanie Republikanów jest skrajnie nieodpowiedzialne. Publicznie powiedział on, że konserwatyści dążą do wywołania gospodarczego chaosu tylko dlatego, że nie mogą dostać w 100 proc. tego, co chcą.
W kontekście powyższych zawirowań warto przypomnieć, że nie zawsze było tak, iż Republikanie stanowili konserwatywną prawicę amerykańską, a Demokraci - socjaldemokratów. W istocie przez wiele dziesięcioleci Demokraci, zwłaszcza na Południu, w dawnych stanach Konfederacji, byli zaporą przeciw reformom socjalnym (takim jak np. zniesienie segregacji rasowej). Dłużej niż do połowy XX wieku zdecydowanie dominowali na Południu, a do odwrócenia przymierzy doszło dopiero w latach 60-tych, gdy w Partii Demokratycznej pałeczkę przejęli liberałowie. Wśród Demokratów karierę zaczynały np. takie postaci jak Strom Thurmond czy Jessie Helms, później postrzegani jako ultra-konserwatywne skrzydło Republikanów.
Do dziś zresztą w USA rozróżnia się zarówno tzw. "Republicans in name only" (Republikanów tylko z nazwy), którzy w istocie prezentują poglądy liberalne obyczajowo i socjalne społecznie (Arnold Schwarzenegger, Michael Bloomberg), jak i "Democrates in name only" - czyli konserwatystów z partii Obamy. To dość paradoksalne, ale pokazuje, że amerykańskie podziały polityczne nie zawsze, zwłaszcza na poziomie regionalnym, są tak proste, jak mogłoby się wydawać.
J. Sobal
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 5713 gości