Syryjski minister oskarża rebeliantów na forum ONZ

Sprawa Syrii pozornie nieco przycichła w ostatnich dniach, choć oczywiście wojna w tym kraju w dalszym ciągu się toczy. USA jednak jak na razie nie przypuściły ataków na cele syryjskie, a zresztą dla amerykańskich polityków priorytetowym problemem stały się teraz kwestie budżetu, Obamacare i limitu zadłużenia.

Tymczasem na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ wystąpił wczoraj Walid el-Mualim, minister spraw zagranicznych Syrii. Stwierdził on, że w jego kraju nie toczy się wojna domowa - ale wojna z muzułmańskimi terrorystami, należącymi do Al-Kaidy lub z nią współpracującymi. Walid el-Mualim zasugerował, że pewne kraje (nie powiedział które) zaopatrywały partyzantów w broń chemiczną, zaś USA, Wielka Brytania i Francja (tu już padły konkretne nazwy) kryją prawdziwych sprawców ataków chemicznych.

Syryjski dyplomata szeroko opisał szczegóły okrutnych praktyk, których mają się dopuszczać rebelianci związani z Al-Kaidą. Chodzi m.in. o ćwiartowanie ofiar żywcem, obcinanie głów, a nawet kanibalizm.

W kraju przez około trzy lata zginęło 100 tysięcy ludzi. Syrią rządzi (choć oczywiście teraz już nie kontroluje całej powierzchni państwa) Baszszar el-Asad, polityk partii BAAS (łączącej hasła nacjonalistyczne z socjalistycznymi), z wyznania alawita. Alawizm jest na ogół (acz nie zawsze - czy też nie przez wszystkich) zaliczany do islamu. Nie uznaje jednak szariatu, nie wymaga też od wiernych pielgrzymki do Mekki. W wierzeniach alawitów widać wpływy zorastryzmu i chrześcijaństwa. Sam el-Asad oskarżany jest o prześladowanie przeciwników politycznych i religijnych (w szczególności sunnitów).

Rebeliantów z początku postrzegano (czy też przedstawiano w zachodnich mediach) przede wszystkim jako siły demokratyczne czy nawet liberalne. W istocie jednak syryjska opozycja w dużej mierze rzeczywiście skupia sunnickich ekstremistów. Osobną stroną konfliktu, która próbuje rozgrywać własną politykę, są Kurdowie, też zresztą podzieleni między sobą.


Kamil Kiermacz