Leki na depresję
- Utworzono: środa, 19, grudzień 2012 11:49
W powszechnej świadomości tzw. „Wielki Kryzys”, który ogarnął USA (a później resztę świata) na przełomie lat 20-tych i 30-tych minionego stulecia, uważany jest za dowód niestabilności systemu rynkowego oraz przykład na to, że uporządkowanie gospodarki wymaga aktywnego działania państwa. Przeświadczenia te, same w sobie będące daleko idącymi uproszczeniami, wśród szerokich mas funkcjonują w wersjach jeszcze bardziej zwulgaryzowanych. W kręgach akademickich nadaje się im natomiast formę mniej lub bardziej złożonych teorii, posiłkujących się badaniami statystycznymi i łańcuchami rozumowań. Rzecz jest o tyle istotna, że współcześnie znów znajdujemy się w ogólnoświatowym kryzysie i wypadałoby jakoś mu zaradzić.
Najpopularniejszy wciąż jest ten sposób myślenia, który cechuje np. działania europejskich decydentów i amerykańskiej Rezerwy Federalnej. Płynie on m.in. z przekonania, wywiedzionego przede wszystkim z książek J. M. Keynesa, że osłabiona gospodarka potrzebuje „rozruchu”, „pobudzenia koniunktury”, a jedną z lepszych dróg do tego ma być zwiększanie ilości dostępnego konsumentom i przedsiębiorcom pieniądza. Do takich rozwiązań zachęca np. ekonomista Paul Krugman. Z kolei po każdej kolejnej konferencji Federalnego Komitetu Otwartego Rynku w USA usłyszeć możemy rozważania na temat tego, czy intensywność polityki „luzowania ilościowego” jest wystarczająca. Zakłada się, że jeśli jej zbawienne skutki nie są jeszcze widoczne, wówczas oznacza to, że w gospodarkę wpomponowano zbyt mało dolarów, zatem operacja QE powinna być kontynuowana. Inną metodą „pobudzania” jest np. obniżanie stóp procentowych przez bank centralny (ostatnio mamy z tym do czynienia w Polsce, EBC i Fed na razie nie sięgają po to narzędzie, bo ich stopy i tak są już rekordowo niskie).
Takie podejście do kryzysu nie jest jedynym. Ekonomista Murray Rothbard w swoim dziele „Wielki kryzys w Ameryce” przeanalizował tego rodzaju metody już pół wieku temu, w roku 1963. Omawiając popularne wśród polityków środki „antykryzysowe”, wyróżnił zarówno te opisane już powyżej, jak i inne (będące jednak logiczną konsekwencją zwiększania podaży pieniądza lub wynikające z tego samego sposobu myślenia). Według Rothbarda główne działania rządów to: zapobieganie likwidacji nierentownych przedsiębiorstw lub jej sztuczne opóźnianie – np. poprzez pożyczanie im pieniędzy lub zachęcanie banków do ich kredytowania; zawyżanie płac i cen; stymulacja konsumpcji i zniechęcanie do inwestycji (np. poprzez podnoszenie podatków, szczególnie dla najbogatszych); dotowanie bezrobocia. Wszystkie te metody Rothbard zdecydowanie krytykuje. Pisze zresztą: „Jeśli rząd będzie korzystać z przedstawionych tu metod, to proces powrotu do koniunktury będzie oczywiście trwać dłużej, a depresja stanie się bardziej dotkliwa. A jednak są to rozwiązania tradycyjnie najchętniej stosowane przez rząd i, jak się przekonamy, rząd amerykański – przez wielu historyków uważany za „leseferystyczny” – sięgał po nie bardzo chętnie w trakcie kryzysu lat 1929–1933”.
Według Rothbarda przedłużanie polityki inflacyjnej, a więc ekspansja kredytowa, powoduje powstawanie błędnych inwestycji, które i tak w pewnym momencie będą musiały zostać zlikwidowane (powstają natomiast dlatego, że przedsiębiorcy zachęceni łatwym kredytem, nie pochodzącym z faktycznych oszczędności ludzi, wierzą w to, że na rynku faktycznie istnieje zapotrzebowanie na ich inwestycje – jest to podstawowy motyw austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego). Według Rothbarda rząd powinien zachęcać do ograniczenia kredytu, bo deflacja przyspiesza powrót do koniunktury. Mało tego, wbrew poglądowi, który gorliwie wyznają zwolennicy tezy o instytucjach „zbyt wielkich, by upaść”, Rothbard twierdzi, iż „banki ani inne firmy nie powinny być zwolnione z obowiązku spłaty swoich zobowiązań. Ingerencja mająca na celu uchronienie banków przed runem, na co sobie właściwie zasłużyły, oznaczałaby, że banki są uprzywilejowaną grupą przedsiębiorstw, które nie mają obowiązku regulowania swoich długów”.
Choć Rothbard uważa, że rząd powinien ograniczać swoje wydatki w czasie depresji, to jednak nie uważa, iż powinien on jednocześnie zwiększać skalę obciążeń podatkowych. Przeciwnie, powinien raczej zmniejszać podatki, bowiem to właśnie realnie pobudzi gospodarkę.
Ktoś mógłby oczywiście sugerować, że rząd może przecież w nieskończoność prowadzić „rozruch” gospodarki nowym pieniądzem, ludzie będą za te fundusze kupować od siebie wzajemnie towary i usługi, wszyscy będą mieli poczucie, że się bogacą i są szczęśliwi. Niestety: „(…) boom nie może trwać w nieskończoność, ponieważ w końcu społeczeństwo uświadomi sobie, że rząd uprawia politykę permanentnej inflacji, i zacznie kupować towary, póki wartość dolara jeszcze nie spadła, czyli podejmie ucieczkę od pieniądza. Konsekwencją tej ucieczki jest hiperinflacja, której przykładów dostarcza nam historia, zwłaszcza współczesna. Hiperinflacja pod każdym względem jest gorsza od najdotkliwszej depresji: doprowadza do upadku waluty stanowiącej krwiobieg gospodarki, rujnuje klasę średnią i wszystkie „grupy o stałych dochodach”, a także sieje ogromne spustoszenie w całej gospodarce”.
Kamil Kiermacz
Menu
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2428 gości