O pieniądzu (cz. I - geneza pieniądza)
- Utworzono: poniedziałek, 22, październik 2012 10:53
Pieniądz jest dobrem, które otacza niezliczona ilość mitów i przesądów oraz atmosfera czegoś tajemniczego i podejrzanego, choć także fascynującego. Pouczenia moralne przestrzegają nas przed pokładaniem przesadnej ufności w „mamonie” („pieniądze szczęścia nie dają”), rozmaici buntownicy i kontestatorzy głoszą z oburzeniem, że świat znajduje się „we władzy pieniądza”, a ekonomiści różnych szkół głowią się nad tym, czym właściwie jest pieniądz i jaką pełni rolę w gospodarce.
Niżej – bardzo skrótowo, trzeba przyznać – zaprezentujemy jedno z wyjaśnień tego fenomenu. W istocie nie będzie to nic więcej, niż skrócony opis tez zawartych w książeczce „Co rząd zrobił z naszym pieniądzem?”, opublikowanej w roku 1963 przez amerykańskiego ekonomistę Murraya Rothbarda. W przystępnym sposób opisuje ona (na niespełna 130 stronach) powody, dla których powstał pieniądz, a także główne zjawiska z nim związane.
Powstawanie pieniądza
Pieniądz powstaje jako produkt rynku. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, właściwym twórcą pieniądza nie jest państwo (rząd, władza). W istocie pieniądz wywodzi się z wymiany barterowej pomiędzy jednostkami. W prymitywnej gospodarce, gdzie jest mało ludzi i mało rodzajów towarów, taka bezpośrednia wymiana może z powodzeniem funkcjonować: mięso za jajka, futra za drewno itd. Łatwo jednak zauważyć, że w pewnym momencie pojawiają się trudności – zachodzi niezgodność pomiędzy tym, czego chcielibyśmy się pozbyć, a tym, czego potrzebuje potencjalny nabywca (który jednocześnie posiada produkt budzący nasze zainteresowanie). Wówczas sięgamy po towar, którego poszukuje druga strona.
Stopniowo okazuje się, że handel jest znacznie łatwiejszy, jeśli najpierw wymienimy nasze produkty na jakieś dobro łatwo zbywalne, które można dzielić, przechowywać i transportować bez większych problemów – a potem będziemy operować tym właśnie dobrem. Musi to być oczywiście dobro, na które istnieje dostatecznie duży popyt. Dlatego też pieniądzem często w historii stawało się złoto. Oczywiście chodzi tu o dobro rzadkie (a więc takie, że używanie go przez jedną osobę wyklucza z użytkowania inne), dlatego pieniądzem nie jest np. powietrze. Zauważmy przy tym, że taki „naturalny” pieniądz ma pewną faktyczną wartość dla użytkowników (jako surowiec do wyrobu ozdób czy narzędzi itd.), nie jest więc jedynie symbolem, pustym świstkiem.
O pieniądzu często myśli się jak o czymś całkowicie różnym od „normalnych” towarów. Oczywiście pieniądz ma swoją specyfikę, to prawda – ale nie znaczy to, że nie jest towarem. Na pewno natomiast nie jest abstrakcyjną jednostką rozliczeniową, pustym pojęciem, którym można dowolnie manipulować. Jest towarem, który można kupować (sprzedając produkty i usługi) oraz sprzedawać. Pieniądz umożliwia także porównywanie wartości rynkowej towarów przy pomocy cen.
Dawne i wciąż tradycyjnie stosowane nazwy wielu walut były w istocie określeniami pewnych jednostek wagowych złota czy srebra. Chodzi tu o słowa takie jak „funt” czy „dolar” (talar). Pieniądz może oczywiście występować w różnych formach – jako monety, sztabki lub cokolwiek innego, rynek zdecyduje o tym, jaka forma jest najwygodniejsza. Na dobrą sprawę, jak przekonująco wyjaśnia Murray Rothbard w „Co rząd zrobił z naszym pieniądzem?”, monety mogłyby być z powodzeniem bite przez prywatnych przedsiębiorców. Problemy ze standaryzacją ilościową czy jakościową lub fałszowaniem rozwiązywałoby się mniej więcej tak samo, jak we wszystkich innych sektorach biznesu: dzięki konkurencji między producentami, czujności konsumentów itd. W rzeczy samej, w historii istniały prywatne mennice.
Współcześnie powszechny jest pogląd, jakoby niezmiernie istotnym zagadnieniem była „właściwa dla gospodarki” podaż pieniądza. Drukować czy nie drukować? „Luzować ilościowo” czy wręcz przeciwnie? Potrzeba nam wyższych czy niższych stóp procentowych? Każdego dnia ekonomiści i analitycy zadają sobie te pytania, tocząc rozmaite spory.
Tak naprawdę każda ilość pieniądza jest optymalna. To zrozumiałe: nagłe zmniejszenie lub zwiększenie podaży pieniądza (prawdziwego, rynkowego pieniądza, np. złota) poskutkowałoby szybkim dopasowaniem się cen. To znaczy, że w przypadku np. dwukrotnego zwiększenia się ilości złota, spadłaby jego siła nabywcza, a więc ceny towarów wzrosłyby (oczywiście to pewne przybliżenie, należy tu uwzględnić np. czynnik czasu, w którym zjawisko w pełni by się zrealizowało).
Ponieważ pieniądz interesuje nas przede wszystkim jako środek wymiany, to większa jego ilość (chodzi oczywiście o zwiększoną podaż w całej gospodarce) nie powoduje autentycznego bogacenia się – w przeciwieństwie np. do sytuacji, w której nagle wzrosłaby ilość posiadanego przez nas cukru albo orzechów. Oczywiście tej hipotetycznej sytuacji, o której mówimy, nie należy mylić z negatywnie oddziaływującym na gospodarkę zjawiskiem inflacji – o tym jednak opowiemy nieco później.
Ktoś mógłby zapytać, co stałoby się, jeśli np. używanego przez nas pieniądza (złota, srebra, żelaza, muszelek) byłaby ilość „niewyobrażalnie duża” lub „nieprawdopodobnie mała”. Na przykład, gdyby cały światowy zasób złota mieścił się w pudełku po papierosach, a na dodatek ktoś sprytny (czy też niegodziwy) posiadłby takie pudełko. Oczywiście, jak już wspomnieliśmy, rynek dobiera pieniądz właśnie w taki sposób, by istniał sens jego używania. W takiej sytuacji nie byłoby po prostu powodu, by traktować złoto w dalszym ciągu jako pieniądz.
Czy zagrożeniem dla społeczeństwa jest tzw. tezauryzacja, a więc sytuacja, w której skąpi ludzie gromadzą pieniądz i nie pozwalają mu przez to „krążyć”, które to krążenie miałoby być „ożywcze” dla gospodarki? Według Rothbarda problem jest fikcyjny, albowiem jeśli ten, kto oszczędza, zwiększa swój popyt na pieniądz, wówczas ceny dóbr spadają, rośnie zaś siła nabywcza jednostki pieniądza. Podaż jednostek jest mniejsza, ale ich wydajność wyższa. Co więcej, oszczędzanie jest usprawiedliwione z uwagi na niepewność, jaka towarzyszy naszemu życiu i działaniu w świecie. Nie da się zresztą nawet precyzyjnie i sprawiedliwie określić, kto miałby „jeszcze” być zwyczajnie zapobiegliwym człowiekiem, a kto „już” niegodziwym skąpcem, którego chęć gromadzenia pieniędzy przekroczyła dopuszczalne limity.
Rothbard przekonująco wyjaśnia, że o ile poziom życia ludzi nie zwiększy się poprzez zwiększenie wydobycia złota (jeśli oczywiście pieniądzem w społeczeństwie będzie złoto; pomijamy tu zastosowanie złota w przemyśle, zdobnictwie etc. – bierzemy pod uwagę jedynie jego rolę jako środka wymiany), ponieważ wydajność każdej jednostki (np. uncji) w efekcie się rozcieńczy – o tyle korzystny jest wzrost popytu na gotówkę (wówczas ceny spadają, a ta sama suma pieniędzy jest większa w porównaniu z sumą cen dóbr).
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2294 gości