Nie posłuchali Hebenera...
- Utworzono: wtorek, 04, grudzień 2012 11:23
Pomysłów na rozwiązanie kryzysu finansowego jest sporo, wiele z nich jest wzajemnie sprzecznych, a te, które zostały dotąd wprowadzone - w większości nie przyniosły oczekiwanych skutków. W USA ustawicznie próbuje się rozkręcać gospodarkę za pomocą kolejnych programów QE (luzowania ilościowego), w Strefie Euro popularne jest przydzielanie kolejnych transz pomocy finansowej zagrożonym państwom (oraz ich bankom), jak również obcinanie świadczeń obywatelom. Czasami można usłyszeć, że przyczyny kryzysu są głębsze niż się wydaje, że "coś nie gra" u samych podstaw szeroko pojętego "systemu". Rodzi się więc pytanie o to, co jest źródłem zgrzytów - i jak uzdrowić współczesną koncepcję pieniądza.
Jeffrey Herbener to ekonomista amerykański, choć zarazem austriacki, a to z racji szkoły myśli ekonomicznej, z którą się utożsamia. Pracuje w Grove City College w Pensylwanii, ale w maju tego roku pojawił się w House Committee on Financial Services, a więc Komisji Finansów Kongresu USA. Podczas konferencji poświęconej ulepszeniu systemu Rezerwy Federalnej wygłosił referat na temat tego, w jaki sposób rynek produkuje pieniądz i co mu w tym przeszkadza. Materiał ten został później opublikowany na stronach zarówno Komisji Finansów, jak i amerykańskiego oraz polskiego oddziału Instytutu Misesa, my jednak przyjrzymy się tylko najistotniejszym jego tezom.
Herbener wychodzi z przekonania Misesa, że rachunek zysków i strat dokonywany na wolnym rynku jest najlepszym sposobem sprawdzenia, czy społeczeństwo rzeczywiście oczekuje danego dobra, oferowanego przez producentów. Odnosi się to także do pieniądza, jako że i ten – przynajmniej w myśl poglądów reprezentowanych przez Herbenera i jego intelektualnych mentorów – jest produktem rynku. Oczywiście jest w nim u swego źródła, u korzeni, w tym sensie, że sama idea pieniądza jest rozszerzeniem handlu wymiennego – na tej zasadzie, że uczestnicy gry rynkowej szukali towaru możliwie płynnego i wygodnego w użyciu, który mógłby być uniwersalnym środkiem wymiany. Często wybierano np. złoto, ale nie jest to jedyna możliwość.
Herbener nie przeczy w każdym razie temu, że od dawna kontrolę nad pieniądzem sprawuje rząd, próbuje jednak ocenić ten stan rzeczy i zaradzić nawarstwiającym się problemom. Jego zdaniem dodatkowy pieniądz w warunkach rynkowych powstaje wtedy, gdy zwiększa się popyt na nie – lub też spada popyt na dobra, które wytwarzane są w oparciu o te same zasoby (w związku z czym uwolnione zasoby można przesunąć do produkcji pieniędzy). To samo odnosi się do działalności banków, które albo przechowują depozyty, albo też udzielają pożyczek kredytobiorcom z funduszy wpłaconych przez posiadaczy pieniędzy (ci ostatni otrzymują później wynagrodzenie w postaci procentu w zamian za okresowe powstrzymanie się od korzystania z tych środków). Rzecz jasna dla Herbenera banknoty to po prostu tytuły własności do konkretnych jednostek rzeczywistego pieniądza (np. złota).
Zaburzeniem systemu jest sytuacja, w której bank centralny otrzymuje przywilej emisji banknotów bez pokrycia, natomiast bankom komercyjnym wolno z nich korzystać. Herbener wyjaśnia w dalszej części swojego wystąpienia, czemu produkcji pustego pieniądza nie reguluje rachunek zysków i strat – i czemu to samo można powiedzieć o bankowości opartej na kreacji środków fiducjarnych.
Następnie Herbener wyjaśnił zebranym członkom Komisji Finansów trzy główne zarzuty, jakie wysuwane są przeciwko rynkowemu pieniądzowi towarowemu – będące zarazem trzema liniami obrony środków fiducjarnych. Wyjaśnił mianowicie, dlaczego stabilność cen, powszechnie uważana za bardzo istotną, nie ma wcale pozytywnych skutków dla społeczeństwa; dlaczego deflacja nie jest zagrożeniem; a wreszcie – czemu błędne jest stymulowanie gospodarki poprzez „luzowanie polityki ilościowej” vel dodruk pieniądza.
W kwestii stabilności cen i deflacji argumentacja Herbenera zdaje się być nieco niejasna lub też skrótowa, być może z uwagi na ograniczoną objętość referatu. Warto więc przywołać tu Rothbarda, który w „Co rząd zrobił z naszym pieniądzem?” pisał: „Niektórzy teoretycy uważają, że wolny system pieniężny byłby nierozsądny, ponieważ nie „stabilizowałby poziomu cen”, tzn. ceny jednostki pieniężnej. (…) Na wolnym rynku cena pieniądza podlegałaby wahaniom, więc należy ją okiełznać państwowym zarządem, który zapewni stabilność. (…) Na przykład dłużnicy i wierzyciele będą mieli gwarancję, że zwracane dolary albo uncje złota będą miały tę samą siłę nabywczą, którą miały w momencie, gdy zostały pożyczone”.
Rothbard odpowiada, że odpowiednich zabezpieczeń dokonać można po prostu na wolnym rynku, korygując zwracaną sumę pieniędzy o określony wskaźnik zależny od zmiany wartości pieniądza. W praktyce pożyczkodawcy i kredytobiorcy niekoniecznie korzystali z takiej możliwości, zresztą Rothbard pyta, cóż niezwykłego jest w tym, że zmienia się cena pieniądza – tak samo jak cena każdego innego dobra: „Sztuczna stabilizacja poważnie deformowałaby rynek i utrudniała jego funkcjonowanie. Jak wskazaliśmy, ludzie nie mogliby zaspokoić potrzeby zmiany w relacjach na saldzie gotówkowym; nie istniałaby możliwość zmiany salda gotówkowego zgodnie ze zmianą cen”.
Co do deflacji, to Herbener atakuje klasyczny argument, w myśl którego obniżka cen powoduje odkładanie wydatków przez konsumentów (w nadziei na jeszcze niższe ceny), a w konsekwencji błędne koło bezrobocia i spadku wydajności produkcji. Pozornie to mocny argument, ale Herbener podaje przykład takich towarów jak telefony, tablety czy komputery – które są kupowane, choć konsumenci wiedzą, że ich ceny będą spadać. Po prostu w pewnym momencie tak czy inaczej trzeba kupić towary czy produkty, by móc z nich korzystać. Joerg Guido Huelsmann w swoim tekście „Deflacja: największe mity” wyjaśnia to następująco: „Zatem, czy jest prawdą, że nie można zarobić na życie i osiągać zysków, gdy poziom cen spada? Pomyślny interes nie zależy w ogóle od poziomu cen, ale od różnicy w cenach, lub dokładniej, od różnicy pomiędzy przychodami ze sprzedaży a kosztami nakładu. Ale takie różnice mogą istnieć i istnieją przy jakimkolwiek poziomie cen oraz mogą istnieć i istnieją nawet gdy mamy do czynienia z powszechnym spadkiem cen. Zasadniczą przyczyną jest to, że przedsiębiorcy mogą antycypować malejące ceny, tak jak mogą antycypować rosnące ceny. Jeżeli antycypują przyszły spadek sprzedaży, mogą zbijać obecne ceny czynników produkcji, aby mieć gwarancję zyskownej produkcji i dać zatrudnienie wszystkim chętnym do pracy”.
Huelsmann odnosi się zresztą jeszcze do dziewięciu innych argumentów, gdy tymczasem Herbener rozszerzył swą analizę tylko o kwestię spadku cen dóbr finalnych przy utrzymaniu tego samego poziomu cen czynników produkcji. Nie będziemy jednak wnikać w to szczegółowo.
Gdy idzie o ewentualne stymulowanie wzrostu gospodarczego dodatkową podażą pieniądza, Herbener przedstawił klasyczne austriackie rozumowanie na temat cyklu koniunkturalnego. Można ten tok myślenia przedstawić w skrócie następująco: stopa procentowa wykreowana na rynku wynika z tego, na ile ludzie gotowi są odłożyć konsumpcję w czasie (przekazując bezpośrednio lub pośrednio środki kredytobiorcom). Jeśli wolą konsumować teraz niż w przyszłości, to stopa procentowa rośnie (chcą większej nagrody za powstrzymanie się od spożycia). Sztucznie wywołana, inflacyjna ekspansja kredytowa powoduje, że stopa procentowa spada, rosną natomiast fundusze na inwestycje – rosną w sposób niewspółmierny do rzeczywistej skłonności jednostek do oszczędzania. Ceny dóbr inwestycyjnych rosną, bo przedsiębiorcy zwiększają swój popyt na nie. Przedsiębiorcy dokonują wielu inwestycji, sądząc, że autentycznie istnieje popyt na nie, pieniądza jest dużo i wszystko się zwróci. Ryzykują bardziej, niż powinni. Później jednak okazuje się, że był to tylko boom, chwilowa euforia (oczywiście niekiedy może ona trwać nawet kilka lat), a rynek zaczyna redukować błędne inwestycje. Co więcej, w czasie boomu inflacyjnego kredytowane są coraz mniej wiarygodne, coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcia.
Ostatecznie Herbener dochodzi do wniosku, jakiego mogliśmy się spodziewać – że należy zlikwidować Rezerwę Federalną i powrócić do systemu pieniądza towarowego oraz certyfikatów wydawanych na konkretne jego jednostki. Przedstawia nawet zarys planu, który miałby do tego doprowadzić. Pierwszym krokiem byłoby wprowadzenie 100-procentowej rezerwy bankowej, przy czym banki komercyjne miałyby dokupić brakujący pieniądz w Fed – zaś Fed winien zdobyć go sprzedając część swoich aktywów lub nawet drukując dolary (!). Gdy dolarów byłoby tyle, że 100 proc. depozytów byłoby zabezpieczone rezerwami gotówki, wtenczas należałoby obliczyć kurs wymiany dolarów na złoto przechowywane przez Fed. Później nastąpiłoby przejście do możliwości produkowania przez prywatnych przedsiębiorców pieniądza (np. złotego) na rynku. Banki podlegałyby prawu handlowemu. Cały ten projekt zbliżony jest zapewne do koncepcji Jesusa Huerty de Soto (przedstawionej np. w monumentalnym dziele „Pieniądz, kredyt bankowy i cykle koniunkturalne”. Hebener zresztą powołuje się pod koniec swego wywodu na tego właśnie autora.
Nie wiemy niestety, jak zebrani członkowie Komisji Finansów Kongresu zareagowali na wystąpienie austriackiego ekonomisty. Bardzo możliwe, że potraktowali je jako nierealną ciekawostkę, wizję intrygującą, ale utopijną. W każdym razie jednego można być pewnym: po pół roku pomysły Hebenera z całą pewnością nie weszły w życie, a kryzys finansowy na razie się pogłębia…
B. Garga
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2464 gości