Veni, vidi, wydrukowałem
- Utworzono: sobota, 12, styczeń 2013 23:14
Przez ostatni rok najważniejsi bankierzy centralni świata przy każdej okazji gromko krzyczeli „veni, vidi, wydrukowałem”. I choć pobudzanie koniunktury za pomocą świeżo drukowanych dolarów, euro, jenów, franków i juanów było poddawanie krytyce to nie było żadnego lepszego pomysłu kto poza nimi ma wziąć odpowiedzialność za stabilność gospodarczą.
Z pewnością strukturalne rozwiązania problemów nadmiernych deficytów (USA), permanentnej deflacji (Japonia) czy sztywnego kursu walutowego faworyzującego eksporterów kosztem popytu wewnętrznego (Chiny) byłyby dobrym i pożądanym rozwiązaniem, to wprowadzenie ich w życie było… niemożliwe. Rok 2012 zostanie zapamiętany jako Rok Drukarzy, ale to był też wyjątkowy czas kiedy w trzech największych gospodarkach świata doszło to przetasowań politycznych. Wszystkie zmiany zarówno w USA, Chinach i Japonii miały miejsce w 4 kwartale roku, więc przez pierwsze 9 miesięcy działalność polityczna była nacechowana wyborczą gorączka, czyli mówiąc wprost jakiekolwiek trudne reformy nie miały szans powodzenia. Ale to nie wszystko! Biorąc pod uwagę wszystkie zmiany polityczne na świecie w minionym roku okazuje się, że blisko 60 % światowego PKB zmieniło decydentów. To jeszcze nie koniec tego wyborczego procesu, bo w 2013 czekają nas wybory we Włoszech, Hiszpanii i najważniejsze w Niemczech we wrześniu.
Teoretycznie wszystko wskazuje zatem, że znów Europejski Bank Centralny będzie miał „drukarki” pełne roboty, ale czwartkowa konferencja Mario Draghiego i jego zauważalny optymizm odnośnie drugiej połowy roku wskazuje, że EBC nie zamierza być tak proaktywny. Nie może to dziwić bo największe zmartwienia Europy, czyli Hiszpania i Wochy wydają się odzyskiwać wiarygodność wracając na rynek długu. Ich 10-letnie obligacje to już „tylko” 4,90 % dla Hiszpanii, a włoski dług jest na poziomie 4,15%. To nadal dużo więcej niż niemieckie odpowiedniki, ale też lata świetlne od złowieszczych 7-8% budzących zagrożenie stabilności strefy euro. Sądzę, że dobrym papierkiem lakmusowym wiary w lepsze jutro i narastającej chęci prawdziwego zysku (wyższego od inflacji) jest rosnący popyt na obligacje… Irlandii, a więc kraju który jeszcze w 2010 roku był bankrutem.
W tym kontekście ostatnie posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej i zapowiedzi, że dokonana obniżka może być ostatnią przed, przynajmniej miesięczną, przerwą jest dość niebezpiecznym stwierdzeniem. Zakładając, że już inflacja za grudzień będzie w okolicach celu RPP (2,5 %) to realne dodatnie stopy procentowe będą sięgały 1,5% i nadal będą najwyższe w Europie. To umacnia złotego, ale silniejsza waluta to słabszy eksport, który w konsekwencji przy malejącym popycie i spadających inwestycjach może spowodować spowolnienie dłuższe od spodziewanego. Przełożyłoby się to na gorszą sytuację budżetu i konieczność jego rewizji oraz nieuchronne „fundamentalne” rozczarowanie zieloną wyspą, którego doświadczyłby zagraniczny kapitał. A w finansach nie ma sentymentów i konkurencja w walce o zagraniczne środki na finansowanie rządowego długu jest coraz silniejsza i obecnie na pewno bardziej atrakcyjna dochodowo. Zatem wskakiwanie do rozpędzonego obligacyjnego TGV wydaje się w tej chwili dość ryzykowne.
Paweł Cymcyk
Manager Komunikacji Inwestycyjnej
ING TFI
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2211 gości