• WIG
  • WIG20
  • WIG30
  • mWIG40
  • WIG50
  • WIG250
WALUTY
WSKAŹNIKI MAKRO
SymbolWartość
Inflacja CPI16.6%
Bezrobocie5.0%
PKB1.4%
Stopa ref.5.75%
WIBOR3M5.86%
logo sponsora
GIEŁDY - ŚWIAT
INDEKSY - POLSKA
TOWARY

Reklama AEC

Sztuczna inteligencja, prawdziwe pytania

Amerykański informatyk Pedro Domingos w prologu do swej książki "Naczelny algorytm" (wydanej niedawno także i na naszym rynku) wymienia najrozmaitsze zastosowania uczących się algorytmów, a więc – w pewnym sensie – form sztucznej inteligencji. Co więcej, skupia się na tych najbardziej przyziemnych i codziennych przejawach jej użytkowania. Google, Amazon, Yahoo, Twitter, Netflix, Facebook – dla wszystkich tych portali (i wielu innych) inteligentne algorytmy to sam fundament działalności, zgoła jej rdzeń.

Rzecz jednak nie wyczerpuje się w tym fakcie. Zauważmy, że już samo to, iż Google czy Amazon funkcjonują w internecie, stanowi istotną zmianę w porównaniu z epoką, w której jedynym dostępnym źródłem wiedzy były papierowe encyklopedie, a sprzedaż odbywała się tylko w sklepach (pomijając sprzedaż wysyłkową, która jednak wymagała np. uprzedniego zamówienia papierowego katalogu, złożenia dyspozycji na poczcie itd.).

Innymi słowy – mamy do czynienia z postępującą automatyzacją i informatyzacją kolejnych dziedzin życia. W hipermarketach i dyskontach, a także na stacjach kolejowych, zaczynają się pojawiać automatyczne kasy biletowe. Klienci wielu firm i instytucji mogą korzystać z pomocy wirtualnych doradców. Mobilne roboty testowane są w roli listonoszy, rozwijany jest projekt inteligentnego samochodu bez kierowcy. Ba, do akcji zaczynają wkraczać nawet programy zastępujące żywych dziennikarzy, przynajmniej przy preparowaniu prostych depesz, aczkolwiek podejmowano już próby kompilowania przy ich pomocy bardziej złożonych tekstów, imitujących felietony i eseje (zapewniamy jednak, że niniejsze rozważania są dziełem człowieka z krwi i kości).

Rodzi się zatem nowa gospodarka, nieledwie nowa epoka. W mediach coraz częściej możemy natrafić na artykuły, w których – niekiedy z nadzieją, a niekiedy z lękiem, ale prawie zawsze z akceptacją tego stanu rzeczy – prognozuje się zanik wielu tradycyjnych zawodów. Już teraz mamy wiele prac, w których zastąpienie człowieka maszyną to właściwie tylko kwestia czasu lub ewentualnie gustu menedżerów zarządzających personelem. Mowa przede wszystkim o pracach niskopłatnych i nie wymagających dużych kwalifikacji – jak właśnie wspomniany wyżej zawód listonosza, ale też posady ochroniarzy (w każdym razie portierów czy stróżów), sprzątaczy, sprzedawców czy kasjerów. Co więcej, choć niskie zarobki i niekorzystne umowy, będące losem wielu takich osób (co elegancko nazywa się teraz prekaryzacją) są efektem rozmaitych czynników ekonomicznych, to jednak jednym z nich jest też konieczność konkurowania z potencjalnym programem czy robotem, który mógłby odpowiednie zadania wziąć na siebie.

Pogrom ma jednak dotyczyć także innych zawodów – takich jak inżynier, kwalifikowany robotnik, księgowy i analityk finansowy (z uwagi na automatyczne systemy decyzyjne czy transakcyjne), tłumacz przysięgły (w miarę postępów Google Translate i innych systemów), a wreszcie nawet i programista. To ostatnie wydaje się w pierwszej chwili nieprawdopodobne, ale wystarczy uświadomić sobie parę faktów.

Otóż bezkrytyczni entuzjaści technologicznego postępu zawsze zwracają uwagę na to, że jak dotąd kolejne rewolucje (związane np. z parą, samochodami, elektrycznością czy elektroniką) co prawda rugowały wiele zawodów, ale na ich miejsce prędzej czy później powstawały nowe. Przyczyną było po pierwsze to, że nowe technologie wymagały specjalistów do ich obsługi (takich jak programiści, operatorzy maszyn itd.), a po drugie fakt, że owe wynalazki generowały nowe potrzeby, całe nowe światy możliwości.

Tak ma być i tym razem. Ale czy na pewno? Zauważmy, że przynajmniej jedna rzecz nie wygląda do końca tak samo. Otóż jeśli nawet pominiemy skalę i zakres zmian (a mogą one dotyczyć naprawdę wielu zawodów, jak to wskazaliśmy wyżej), to i tak nie załatwimy w ten sposób zasadniczego problemu. Po raz pierwszy w dziejach mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której nowe maszyny, roboty czy programy nie będą potrzebowały człowieka do obsługi. Mogą powstać nowe zawody, mogą zrodzić się nowe potrzeby – ale dlaczego zatrudnienie w tych obszarach mieliby znaleźć ludzie, jeśli technika będzie umożliwiała powierzenie ich automatom? Przywołany na początku Pedro Domingos również zauważa – choć raczej w żartobliwym tonie – że informatycy pracujący przy inteligentnych algorytmach w pewnym sensie przygotowują grunt pod pozbawienie pracy samych siebie. Rzeczywiście: jeśli programy będą mogły pisać inne programy, zaś praca programisty-człowieka zostanie znacznie uproszczona (z uwagi na możliwość korzystania z bardzo przystępnych narzędzi, których szczegółowe funkcjonowanie będzie interesować już tylko maszynę), to oczywiście spadnie zapotrzebowanie na żywych koderów.

Naturalnie można na to odpowiedzieć, że w ostatecznym rozrachunku na górze tej piramidy zawsze muszą być jacyś ludzie, którzy będą nadzorować nadzorców, a więc kontrolować działanie hardware'u i software'u. To prawda – ale jak wielu będzie potrzeba takich kontrolerów? Istotą zmian, które zachodzą, jest wszak to, że na wielu poziomach maszyny będą mogły same znajdować błędy w działaniu swoim czy innych urządzeń, a następnie je likwidować. Byłoby nieproduktywne, a de facto i niemożliwe zatrudnienie np. 80 czy 90 proc. ludzkości (choćby tylko tej z tzw. świata Zachodu) przy nadzorowaniu maszyn, których sens istnienia tkwi właśnie w tym, że potrzebują jedynie okazjonalnej kontroli na bardzo ogólnym poziomie. Zauważmy zresztą, że teraz też algorytmy popełniają błędy - np. proponując nam filmy, które absolutnie nie wpisują się w nasz gust, przepuszczając część spamu czy próbując skojarzyć nas z ludźmi, których w ogóle nie znamy. Nikt jednak nie wzywa z tego powodu, by zastąpić boty Google'a i Facebooka żywymi ludźmi, "ręcznie" kasującymi spam czy prokurującymi tabelki polecanych słuchaczowi hitów. Po prostu godzimy się na pewną niedoskonałość i oczekujemy, że postęp wyeliminuje dużą część błędów.

W dużej mierze to w skali zmian tkwi problem, na który zwracamy uwagę (ale w pewnym sensie to jeden z tych przypadków, w których silna zmiana ilościowa faktycznie staje się przeskokiem jakościowym, zmieniającym istotę rzeczy). Jeżeli listonoszami, sprzedawcami, kasjerami, urzędnikami (przynajmniej niższego szczebla) czy lekarzami (pierwszego kontaktu) będą dostatecznie wydajne i inteligentne maszyny czy roboty – to co będą robić ludzie, którzy dotychczas pracowali w tych zawodach? Trudno sądzić, że wszyscy weszliby do wąskiej elity specjalistów nadążających za tym, co faktycznie dzieje się w komputerach – ani nie byłoby dla nich wystarczająco wiele posad, ani nie mieliby dostatecznych kompetencji.

Pojawiła się więc hipoteza, że przyszłościowe okażą się takie zawody, w których ciężko zastąpić człowieka przez maszynę. Chodzi o te prace, w których liczą się kontakty międzyludzkie, pewna naturalna dla nas wrażliwość, granie emocjami itd. Mielibyśmy więc zmierzać w stronę społeczeństwa, w którym psychologowie udzielają konsultacji trenerom personalnym, trenerzy personalni płacą rehabilitantom za masaż zdrowotny, rehabilitanci napędzają biznes pomysłowych i atrakcyjnych youtuberów, a youtuberzy leczą swoje kompleksy u psychologów – i w ten sposób koło się domyka. Drugim zwornikiem takiej gospodarki mieliby być ludzie pracujący w zawodach związanych ze sztuką, rzemiosłem artystycznym czy innymi zjawiskami odległymi od masowości i prostej algorytmizacji. Mieściliby się w tym zbiorze nie tylko malarze i poeci, ale też np. wysokiej klasy mistrzowie kuchni, dekoratorzy wnętrz czy twórcy projektów dla drukarek 3D. Nawiasem mówiąc, te ostatnie stanowią coraz poważniejszą konkurencję dla tradycyjnego przemysłu.

Cóż, jest to jakieś rozwiązanie – ale i tak trudno sobie wyobrazić, by ogół ludzi zdołał przemienić się w coachów, terapeutów, filozofów czy niszowych artystów i rzemieślników. Mało tego: można zadać sobie pytanie, czy popyt na tego rodzaju usługi byłby dostatecznie duży, skoro i one mogłyby zostać częściowo zautomatyzowane, zwłaszcza na potrzeby uboższej części społeczeństwa? Owszem, w pierwszej chwili możemy się żachnąć: kto chciałby korzystać z usług "psychologa" wyglądającego jak bankomat i udzielającego porad głosem syntezatora Ivona na bazie wiadomości pozyskanych i obrobionych przez inteligentny algorytm? Ale być może dwadzieścia czy trzydzieści lat temu tak samo nie dowierzalibyśmy, że można robić zakupy w automatycznej kasie, obywając się bez sympatycznej pani Zosi, z którą zawsze można było porozmawiać o bólach w krzyżu i problemach z dorastającymi dziećmi. Także i dziś, gdyby ktoś zadałby nam dostatecznie tendencyjnie uformowane pytanie, zapewnilibyśmy, że jesteśmy po stronie pani Zosi przeciwko bezdusznej maszynie – ale gdyby zasugerowano nam, że w takim razie możemy płacić o 5 proc. więcej za każdy produkt, by w ten sposób sfinansować pensję sympatycznej kasjerki... O, nie – wówczas czym prędzej czmychniemy do nieludzkiego automatu, zdobywając się co najwyżej na smutne westchnięcie.

Można spotkać również głosy sugerujące niedwuznacznie, że czeka nas – przynajmniej w bogatym świecie Zachodu – epoka wyzbyta konieczności pracy zarobkowej. A przynajmniej, że taka możliwość będzie powszechnie dostępna i że w praktyce wybierze ją większa część społeczeństwa.  W istocie będzie trzeba wybrać taką drogę, jeżeli nie zasili się kadry specjalistów lub (z natury rzeczy wąskiego) grona tych, którzy spróbują szczęścia w działalności artystycznej i pokrewnej.

Na pierwszy rzut oka wydaje się to niedorzeczne, ale zauważmy, że już teraz w niektórych krajach zachodnich (w modelu państwa opiekuńczego) przeciętny człowiek jest w stanie przeżyć życie na w miarę znośnym poziomie, właściwie w ogóle nie pracując, a jedynie korzystając z zasiłku czy innych tego rodzaju benefitów. Czy gospodarki na to nie stać? Cóż, na pewno stać ją np. na produkcję ogromnej ilości nadwyżkowej żywności, która pod byle pretekstem jest rugowana ze sklepów, a z której od paru lat z upodobaniem korzystają tzw. freeganie. Zresztą, jeśli okazałoby się, że gospodarka nie jest w stanie udźwignąć tego brzemienia – to tym gorzej. Mielibyśmy absurdalną sytuację, w której 2/3 czy 3/4 ludzi jest spauperyzowanych, ale i tak nie opłaca się reaktywować dla nich zawodów sprzedawcy, listonosza czy portiera.

Z drugiej strony, "Kapitan Państwo" (by użyć tego humorystycznego określenia, krążącego po internecie) mógłby ustawami modyfikować czy hamować kierunek zachodzących zmian. Na przykład takim rozwiązaniem byłoby coś w rodzaju "parytetów dla ludzi", przynajmniej w okresie przejściowym - tak jak teraz postuluje się czy nawet wprowadza parytety płciowe albo dodatkowe wsparcie dla inwalidów. W gruncie rzeczy jednak byłoby to bardzo sztuczne i zapewne nieefektywne działanie, które zresztą wymagałoby daleko idącej interwencji w gospodarkę czy nawet w podstawowe prawa obywateli. Co więcej, państwa, które by się na coś takiego zdecydowały, szybko zaczęłyby odstawać od pozostałych w wyścigu wydajności i oszczędności.

Mniej ważną kwestią, ale przecież też istotną, jest to, że postępująca automatyzacja może w jakiś sposób naruszać nasz zwykły, ludzki komfort życia – ten, który związany jest z interakcją z żywymi ludźmi. Już teraz w niektórych krajach rośnie pokolenie młodych ludzi, dla których podstawowym miejscem jest przysłowiowa piwnica z komputerem i dostawą pizzy (nawet jeśli to trochę przesadzony i ironiczny stereotyp). Można więc sobie wyobrazić, że zaniknie najzupełniej przecież naturalny klimat "załatwiania czegoś na mieście", spacerowania ze sklepu do sklepu, ucinania sobie pogawędek ze stróżem, z piekarzem czy kierowcą rozładowującym towar itd. Naturalnie ktoś mógłby odbić piłeczkę, sugerując, że powstaną automaty tak inteligentne, że najzupełniej sprawnie zastępujące w rozmowie żywego człowieka - i będziemy mieć sytuację jak z powieści Philipa K. Dicka, gdzie bohaterowie sprzeczają się z leniwymi drzwiami czy złośliwą taksówką. Ale takie rozwiązanie zdaje się być jeszcze bardziej niepokojące.

 

Oczywiście w tym felietonie skupiliśmy się jedynie na potencjalnych problemach, jakie może przynieść trwająca rewolucja technologiczna. Pominęliśmy niewątpliwe zalety, szanse i nadzieje – które niewątpliwie istnieją i zapewne nawet przeważają nad możliwymi negatywami. Cóż, taka po prostu miała być tematyka naszych rozważań – a poza tym truizmem byłoby wymienianie oczywistych korzyści, jakie stale przynosi nam rozwój internetu, sztucznej inteligencji czy robotyki.  Pomijając już nawet kwestie tak istotne jak rozwój medycyny, meteorologii czy kryminalistyki, zawsze możemy powiedzieć, że opisany w poprzednim akapicie brak konieczności chodzenia po urzędach czy stania za ladą wygeneruje niebywałą ilość wolnego czasu, który każdy będzie mógł spożytkować w dowolny sposób. Ba, paradoksalnie może być i tak, że ów wolny czas pozwoli wrócić (na zasadach komercyjnych lub nie) do zawodów autentycznie zanikłych, jak garncarz, zegarmistrz czy tkacz. Wyobraźmy sobie świat, w którym tysiące czy miliony ludzi w razie czego mają poduszkę bezpieczeństwa w postaci dochodu gwarantowanego i masowo produkowanej, taniej żywności - ale dobrowolnie, dla satysfakcji, wypełniają czas bartnictwem, samodzielnym mieleniem mąki i pieczeniem chleba, układaniem hymnów na cześć Stwórcy, korzenioplastyką czy ręcznym rzeźbieniem kostek do mahjonga.

Są przecież tacy - jak Pedro Domingos, od którego zaczęliśmy - którzy postrzegają wizję świata powszechnego bezrobocia, gwarantowanego dochodu i pracy jedynie dla kadry kontrolerów oraz twórców zasiedlających relatywnie wąską niszę - jako wizję optymistyczną, nieledwie piękną. "Potrzeba zarabiania na życie stanie się odległym wspomnieniem, kolejną częścią naszej barbarzyńskiej przeszłości, z której już wyrośliśmy" - pisze Domingos. Ale nawet on przyznaje, że czas przejściowy może być burzliwy (np. z powodu nacisku na "obniżenie płac w kolejnych profesjach").

Zdajemy sobie też sprawę z tego, że być może za sto czy choćby pięćdziesiąt lat niniejszy felieton będzie najzupełniej zdezaktualizowanym świadectwem irracjonalnych lęków. To możliwe – bo tak naprawdę nie znamy przyszłości, nie wiemy, jakie rzeczy powstaną na rynku, jak z zagrożeniami (dotyczącymi zwłaszcza okresu przejściowego) poradzą sobie rządy państw itd. Na razie jednak te lęki nie są aż tak irracjonalne i trudno porównywać je do luddyzmu, tj. ruchu z początku XIX wieku, który nawoływał do niszczenia maszyn. Argumenty za tym, że obecna zmiana jest jakościowa inna niż dotychczasowe, przedstawiliśmy powyżej. Swoją drogą, także i luddyzm miał swój sens, bo rzeczywiście okres przejściowy był dla przedstawicieli dawnych zawodów ciężki - i potrzeba było paru lat, by sytuacja się wyrównała.

Oczywiście przyjęliśmy tu założenie, że rozwój technologii nie zostanie znacząco spowolniony czy zatrzymany przez przyczyny zewnętrzne (jak wojny, kryzysy, braki w surowcach itd.). Pominęliśmy też fakt, że wbrew pozorom wciąż jest jeszcze wiele obszarów, nawet w zakresie pracy fizycznej, w których roboty i programy sprawdzają się gorzej niż człowiek, nie radząc sobie zbyt dobrze z działaniami wymagającymi szczególnej precyzji czy korzystania z pewnej typowo ludzkiej intuicji. Nie precyzowaliśmy, o jaki horyzont czasowy nam chodzi - ale w każdym razie nie tylko o najbliższych pięć czy dziesięć lat, lecz o okres znacznie dłuższy (kilka dekad). Nie wnikaliśmy też w teoretyczne, filozoficzne rozważania na temat tego, czy sztuczna inteligencja w ogóle jest możliwa, jeśli np. rozumieć przez nią uzyskanie świadomości przez maszynę albo wykroczenie poza algorytmikę. Nie jest to w sumie najważniejsze - wystarczy, że komputer będzie mógł dostatecznie dobrze symulować działania człowieka.

 

B. Garga

  • Popularne
  • Ostatnio dodane

Kontakt z redakcją

 

 

 

Nasze Portale

         
 

 

   Multum Ofert znanywet.pl
  • Wzrosty
  • Debiuty
  • Spadki
  • Obroty
Walor Cena Zmiana



 

 

 

 

 

 

 

Walor Cena Zmiana



Walor Cena Zmiana Obroty (*)
(*) wartości w tys. zł.


Popularne artykuły

Nasza witryna używa plików cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Zobacz naszą politykę prywatności

Zobacz dyrektywę parlamentu europejskiego

Zezwoliłeś na zapisywanie plików cookies na tym komputerze