Produkt na skrzyżowaniu sacrum i profanum
- Utworzono: wtorek, 27, listopad 2012 08:54
Ktoś spoglądający surowym okiem na współczesną kulturę popularną mógłby po przesłuchaniu tych albumów stwierdzić, że dostosowane są one do stępionej wrażliwości ludzi dzisiejszej epoki. Oto bowiem nawet uroczysty, średniowieczny chorał gregoriański musi zostać okraszony „beatem”, „popem” i „elektroniką”, aby mogli przyswoić go mieszkańcy betonowo-szklanych metropolii XXI wieku. Czy zatem całe zagadnienie należy po prostu skwitować wzruszeniem ramion? Osobiście nie uważam tak. Co więcej, zdaje mi się, że sama koncepcja przyświecająca The Gregorians jest intrygująca, choć z wykonaniem bywa różnie.
Zacznijmy od tego, że zespołu nie należy mylić ze słynnym niemieckim chórem Gregorian. Ten ostatni koncentruje się na przedsięwzięciu dość kuriozalnym, realizując hity muzyki popowej i rockowej na wzór chorału uzupełnionego o tło rodem z muzyki „new-age”, ambient czy pop. The Gregorians dokonali czegoś podobnego, aczkolwiek w ich przypadku mamy do czynienia z zanurzeniem w tej elektronicznej estetyce autentycznych utworów religijnych, a przynajmniej czegoś, co brzmi jak wariacje na ich temat. Świadczą o tym łacińskie teksty, liturgiczne i quasi-liturgiczne deklamacje, wykorzystanie fragmentów tradycyjnych hymnów i litanii. Chóralny śpiew przebiega tu w tle, spreparowany studyjnie przy pomocy efektów echa i pogłosu. Towarzyszy mu natomiast zupełnie równoległy akompaniament, żywcem zaczerpnięty z mało wyszukanych form popu, drum and bassu, electro czy house. Średniowieczne zaśpiewy zatopione są więc w „chill-outowych” pejzażach kreowanych przez ciepłe, syntezatorowe barwy, a wszystko rozpięte jest na szkielecie w postaci monotonnego, komputerowego rytmu.
Nie wydaje mi się, by miało to posmak profanacji. W teorii takie podejście mogłoby zostać nawet uznane za ciekawą próbę zobrazowania roli i miejsca odwiecznego sacrum w rozpędzonym, technologicznym społeczeństwie ery postmodernistycznej. Innymi słowy, ilustracją do kompozycji tego rodzaju mógłby być obraz prastarej katedry wznoszącej się od wieków w tym samym miejscu, gdy tymczasem wokół pną się do góry kolejne „wieże Babel” nowych czasów – oszklone biurowce, galerie handlowe, wielopoziomowe parkingi, maszty i fabryki. W tym ujęciu chorał symbolizowałby sakralne centrum, do którego zawsze można wrócić, zaś elektroniczny pop stanowiłby nawiązanie do profanum i zmieniającej się nowoczesności. Podsumowaniem obrazu mogłyby być słowa „staat crux dum volvitur orbis”.
Tyle teorii. W praktyce jednak kreacja The Gregorians jest zbyt sztampowa, by w pełni realizować tak ambitne cele. Co więcej, nie wydaje się, by ambicją twórców było coś więcej, niż stworzenie kilku godzin lekkostrawnej i dobrze sprzedającej się muzyki, zresztą na fali popularności Ery, Enigmy, Lesiem i Gregorian. Mankamentem albumów jest pewna banalność wykonania, a często także niepotrzebne i przesadne wysunięcie na przód aspektu popowego, beatowego – skutkiem czego chorał staje się jedynie rozmytym w oddali tłem, a całość ociera się o klimat rozleniwionej dyskoteki i niebezpiecznie trąci zmysłowością. To wszystko oczywiście nie znaczy, że albumów The Gregorians źle się słucha, przynajmniej jeśli nie jest się przesadnie wyczulonym na stylistyczne niedomagania i schematy kultury pop. Bądź co bądź, po to zostały nagrane, by słuchało się ich lekko, łatwo i przyjemnie. Ostatecznie jednak należy uznać te nagrania za „produkty” (a nie dzieła sztuki) – i to za produkty masowe, a nie perełki rzemiosła.
Adam Witczak
The Gregorians – „Gregorian Chill Mysteries”, vol. I – IV, Magic Records
-
Popularne
-
Ostatnio dodane
Menu
O Finweb
ANALIZY TECHNICZNE
Odwiedza nas
Odwiedza nas 2273 gości