• WIG
  • WIG20
  • WIG30
  • mWIG40
  • WIG50
  • WIG250
WALUTY
WSKAŹNIKI MAKRO
SymbolWartość
Inflacja CPI16.6%
Bezrobocie5.0%
PKB1.4%
Stopa ref.5.75%
WIBOR3M5.86%
logo sponsora
GIEŁDY - ŚWIAT
INDEKSY - POLSKA
TOWARY

Reklama AEC

Czego pozbawił nas internet?

Arthur C. Clarke, amerykański pisarz science-fiction, zasłynął niegdyś stwierdzeniem, że „dostatecznie rozwinięta technologia jest nie do odróżnienia od magii”. Otóż na pewnym etapie rozwoju funkcjonowanie wytworzonych przez człowieka sprzętów będzie tak sprawą tak złożoną, a rezultaty działania tak niezwykłe, że korzystanie z takich urządzeń będzie niczym posługiwanie się magicznymi zaklęciami, za pomocą których w mgnieniu oka dokonywać będą się nieprawdopodobne cuda. Czy już teraz jesteśmy na takim etapie?

Codzienne używanie nowoczesnych wynalazków osłabia naszą wrażliwość i poczucie obcowania z czymś szczególnym, a przecież sposób działania tak „zwyczajnej” rzeczy jak choćby wyszukiwarka internetowa jest zadziwiający. Przeszukiwanie regałów, wertowanie katalogów, odwiedzanie bibliotek i czytelni zostało sprowadzone do kilku kliknięć. Długie godziny zredukowane zostały do ułamków sekund. Miliardy ludzi w tym samym momencie znajdują interesujące ich rzeczy w mgnieniu oka. Czas ten został skrócony już do tego stopnia, że komputer podpowiada nam określone witryny nim jeszcze skończymy wpisywać interesującą nas frazę. Dla kogoś, kto nie zna lub nie pojmuje sposobu działania algorytmów wyszukiwania, złożoności architektury sieci i wreszcie fizycznych procesów zachodzących w kostkach krzemu, taka technologia rzeczywiście jest magią. A przecież pisarze science-fiction zdążyli zapoznać nas z mniej lub bardziej przekonującymi wizjami daleko bardziej niezwykłych wynalazków, przy których współczesna cywilizacja to jeszcze etap jaskiniowy.

Czynnikiem, który najbardziej zmienił nasze życie w ciągu ostatnich 20 lat, jest internet. Już same komputery osobiste stanowiły rewolucję, ale internet nadał jej prawdziwy impet. Internet otworzył przed każdym dostęp do gigantycznej ilości danych, umożliwił współtworzenie tej nieprawdopodobnej, światowej bazy informacji (przez publikowanie własnych tekstów, nagrań, pomysłów, obrazów, filmów etc.), zachwiał także skostniałym systemem tzw. „praw autorskich”, stawiając pod znakiem zapytania sens pojęcia „własności intelektualnej”. Internet sprawił, że na wyciągnięcie ręki jest zarówno wiedza, jak i kulturowe odpadki czy zwykłe obrzydliwości. Dokonywanie transakcji finansowych, granie w gry komputerowe, lektura czasopism naukowych, stymulowanie dziwacznych perwersji, rozmowa ze znajomymi i nieznajomymi (nawet z drugiego krańca świata) – wszystko to, od najszlachetniejszego do najbardziej beznadziejnego sposobu spędzania czasu, jest możliwe przy wykorzystaniu li tylko komputera (czy choćby telefonu komórkowego).

Czy rozwój internetu i jego wszechobecność to zjawisko niosące ze sobą wyłącznie pozytywne skutki? Daleko mi do jakiegoś niepoważnego neo-luddyzmu, upatrującego w maszynach i technice przyczynę społecznych nieszczęść i idealizującego czasy, w których podróżowano konnymi powozami po błotnistych drogach i nie znano środków przeciwbólowych. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z rozwojem sieci „coś” utraciliśmy – pewne drobne „smaki” życia, urozmaicające je szczegóły. Nie twierdzę zresztą, że są one warte cofnięcia się z obranej już drogi, że powinny one przeważyć nad niewątpliwymi plusami i korzyściami płynącymi z internetu. A jednak budzi się we mnie jakiś głos sumienia czy choćby zwykła nostalgia za przeszłością nie tak znów odległą.

Jeszcze dziesięć, a na pewno piętnaście lat temu, wiele czynności i procesów podzielonych było na kilka etapów. Przykładowo pragnienie głębszego zapoznania się z twórczością wybranego myśliciela, artysty czy pisarza implikowało wizytę w kilku bibliotekach i księgarniach; wyszukiwanie najrozmaitszych publikacji bezpośrednio i pośrednio związanych z tematem; kartkowanie tomów w poszukiwaniu wzmianek i fragmentów; rajd po kioskach w celu nabycia ostatniego numeru mało znanego czasopisma, w którym podobno ukazał się artykuł zawierający interesujące nas informacje. Wszystko to rozgrywało się w świecie fizycznym, byliśmy ograniczeni miejscem i czasem – naszym wolnym czasem lub godzinami otwarcia określonych „przybytków wiedzy”. Samo zdobycie wiedzy, choćby tylko wiedzy encyklopedycznej, ogólnej, było już pewną wartością, dowodem na włożenie wysiłku w czasochłonne starania.

Piętnaście, dwadzieścia lat temu ktoś, kto miał w małym palcu biografię mało znanego amerykańskiego twórcy horrorów z lat 30-tych albo ekstrawaganckiego włoskiego filozofa-ezoteryka (czy kogokolwiek w tym stylu) – niechybnie musiał mieć dostęp do niskonakładowych publikacji sprowadzanych być może z zagranicy, do zakurzonych książek, zalegających w uczelnianych archiwach itd. Dziś może być to po prostu facet, który zdążył szybciej niż my wpisać kilka nazwisk w Google i przejrzeć parę sążnistych haseł w Wikipedii.

To oczywiście spowodowało spadek wartości wiedzy ogólnej (specjalistyczne umiejętności chemika, programisty czy matematyka wciąż pozostają w cenie, ale to inna kwestia). Mało tego: osobiście złapałem się na uczuciu irytacji względem znajomych, proszących w czasie internetowej rozmowy o przybliżenie im nazwisk czy terminów, na które powołałem się w toku dyskusji. Po cóż mam się wysilać? Przecież wystarczy, że przełączą okienko w przeglądarce, wstukają interesujące ich słowo i w ciągu kilku minut będą mieli przynajmniej ogólny ogląd sprawy (na bazie Wikipedii lub pierwszej lepszej strony tematycznej).

Piętnaście, dwadzieścia lat temu normą było to, że jedną rzecz załatwialiśmy w banku przy Wiśniowej, drugą na poczcie przy Stalowej, trzecią, czwartą i piątą w trzech sklepach w Śródmieściu, szóstą na uczelni – i tak dalej. Dzisiaj wszystko zmierza ku sytuacji, w której cały ten plan zajęć będziemy mogli zrealizować nie ruszając się sprzed komputera, nie kontaktując się z nikim „na żywo”, nie patrząc w oczy.

Weźmy nawet rzecz tak banalną i niepoważną, jak subkultury młodzieżowe. Jeszcze w latach 90-tych bycie „punkiem”, „skinem” czy „metalem” oznaczało obecność w pewnym podziemiu, konieczność sprowadzania drogą pocztową xerowanych katalogów, zamawiania płyt i kaset opłacanych np. przy pomocy przekazu pocztowego, dowiadywania się w mniej lub bardziej „undergroundowych” kręgach o subkulturowych nowościach. To wszystko wymagało wysiłku, zaangażowania, poszukiwania, poświęcenia czasu i pieniędzy. Dziś przeciętny nastolatek jest w stanie „oblecieć” wszystkie dostępne subkultury w ciągu kilku tygodni, bazując na gigabajtach muzyki dostępnej w mp3, na wideoklipach z youtube i ewentualnie na akcesoriach sprowadzanych ze sklepu internetowego, w którym całą transakcję można załatwić bez odrywania dłoni od klawiatury i myszki.

Następuje zatem uproszczenie, ujednolicenie, mające podobny charakter jak to, które wiąże się z rozwojem wielkopowierzchniowych sklepów. Za „dawnych, dobrych czasów” szło się do rzeźnika, kaletnika, szewca, piekarza, cukiernika i modystki – dziś wędruje się od stoiska do stoiska w gigantycznym, blaszano-plastykowo-betonowym sklepie-molochu. Tak samo jest z internetem – to, co kiedyś mogło mieć posmak przygody czy elitarności (a więc wyszukiwanie określonych informacji) albo co po prostu zmuszało nas do kontaktu z żywymi ludźmi i do wyjścia na ulicę, na świeże powietrze – zostało zredukowane do klikania w ikony na ekranie ciekłokrystalicznym. Oczywiście biblioteki, kioski, sklepy itd. wciąż jeszcze funkcjonują i na pewno długi czas jeszcze będą istnieć. Ktoś może przecież powiedzieć, że nie wszystkie materiały są dostępne w internecie. To prawda, ale ewentualne ograniczenia wynikają jedynie z faktu, że nie znalazły się jeszcze osoby, które zdigitalizowałyby akurat te określone, brakujące dane. Nie ma barier technicznych, wszystko jest jedynie kwestią czasu. Trudno potępiać ten trend, naturalny przecież. A jednak można się zastanowić – do czego to wszystko doprowadzi? Rysuje się przed nami dość przygnębiająca wizja milionów jednostek stale podłączonych do „sieci”… i piszących swoim dzieciom i wnukom (siedzącym w pokoju obok) via Facebook czy Gadu-Gadu: „Kiedyś chodziło się do biblioteki, stało w kolejce, przeglądało gazety, słuchało wykładów…”.

 

B. Garga

  • Popularne
  • Ostatnio dodane

Kontakt z redakcją

 

 

 

Nasze Portale

         
 

 

   Multum Ofert znanywet.pl
  • Wzrosty
  • Debiuty
  • Spadki
  • Obroty
Walor Cena Zmiana



 

 

 

 

 

 

 

Walor Cena Zmiana



Walor Cena Zmiana Obroty (*)
(*) wartości w tys. zł.


Popularne artykuły

Nasza witryna używa plików cookies

Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników.

Zobacz naszą politykę prywatności

Zobacz dyrektywę parlamentu europejskiego

Zezwoliłeś na zapisywanie plików cookies na tym komputerze